sobota, 6 czerwca 2020

Polska droga do kolejnego upadku - część VI (PiS LPR i Samoobrona)


Rząd Kazimierza Marcinkiewiczam w składzie PiS LPR i Samoobrony  (od 31 października 2005 r. do 14 lipca 2006 r.) oraz Rząd Jarosława Kaczyńskiego (od 14 lipca 2006 do 16 listopada 2007 r.) który kończy kadencję jako rząd mniejszościowy

Rządy postkomunistyczne skończyły się  i miało być tylko lepiej. Przyszły premier z Krakowa (Jan Maria Rokita) miał już w głowie gotowy rząd. Sondaże jasno wskazywały, iż wygra PO przed PiS-em i to te dwie nieróżniące się zbytnio partie (wielu uważało, że PO to taki lepszy PiS), stworzą nowy rząd. Sprawy gospodarcze miały być domeną PO, resorty siłowe miały przypaść PiS-owi.

Wygrał PiS i przedwyborcza układanka rozsypała się jak domek z kart. PiS jako zwycięstwa także chciał rządzić gospodarką, a PO nie miało zamiaru zmieniać przedwyborczych planów. Wielka koalicja POPiS-u, zanim powstała, przeszła do historii. Otworzył się natomiast nowy rozdział wolny Polsko Polskiej. Już nie było podziału na dawnych komunistów i postsolidarnościowców.  Teraz był PiS kontra PO i tak mamy do dnia dzisiejszego.

Słowa Kaczyńskiego, iż nigdy nie powstanie rząd z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, okazały się nieprawdziwe. Taki właśnie rząd powstał i gdybym miał obstawiać, iż będzie to najgorszy rząd w III RP, wtopiłbym niemałe pieniądze. 

Atutem rządu była minister finansów Pani Zyta Janina Gilowska. Gdyby było takich ministrów więcej, finanse publiczne byłyby w znacznie lepszym stanie, a gospodarka szybciej by się rozwinęła. Dzięki tej Pani obniżono składki rentowe (z 13% do 10%, by w końcowym etapie osiągnąć 7%) oraz chorobowe (z 2,45% do 1,8%) uprościła podatek od osób fizycznych, poprzez likwidację jednego z progów podatkowych. A gospodarka odwdzięczyła się i mieliśmy szybki wzrost gospodarczy, niski deficyt finansów publicznych i duży optymizm gospodarstw domowych.

Niestety wciąż pogłębiający się konflikt między PiS i PO oraz co w tamtym momencie było jeszcze ważniejsze, konflikty wewnątrz kolacji PiS, LPR i Samoobrona wprowadzały wrażenie nieustannej walki. I tak pewnie było, a działania tajnych służb stały się coraz bardziej widoczne. 

Antoni Maciarewicz doprowadził do likwidacji WSI (Wojskowych Służb Informacyjnych), a za likwidacją głosowali wszyscy posłowie PiS i PO z wyłączeniem przyszłego Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Przeciw byli jedynie posłowie SLD. Oficjalnie zlikwidowana została legalna mafia instytucjonalna, niestety układ ten wciąż dobrze się ma i ma duży wpływ na naszą codzienność. 

Pojawił się tajny Aneks do raportu w sprawie likwidacji WSI, który został przekazany na ręce urzędującego prezydenta Pana Lecha Kaczyńskiego. Niestety raport ten przechodzi w ręce kolejnych Prezydentów, którzy go nie ujawniają. Co w nim jest? Nie wiem tak jak i większość z nas. W każdym bądź razie działalność WSI zeszła do podziemia.

A w kolacji rządowej toczyła się nieustanna walka. Walka na haki, prowokacje i inne niecne sztuczki.  Afera gruntowa ostatecznie utopiła Andrzeja Leppera i koalicję. Od tego momentu mieliśmy rząd mniejszościowy i perspektywę przedterminowych wyborów, które zgodnie z kalkulacjami Jarosława Kaczyńskiego miał pewnie wygrać PiS. Stało się inaczej, ale o tym będzie nieco później.

Omawiając poszczególne lata, nie można także zapomnieć o innych instytucjach państwowych. I tutaj, przynajmniej w moim mniemaniu, po raz pierwszy stanowisko Prezesa NBP było stanowiskiem przyznanym tylko i wyłącznie z pobudek politycznych. Mieliśmy Prezesa NBP (Sławomir Skrzypek) oraz RPP (Radę Polityki Pieniężnej) w dużej mierze upolitycznioną, a to oznaczało, iż jeden z bezpieczników zdrowych finansów publicznych przestał istnieć. Oczywiście poprzedni prezes Pan Leszek Balcerowicz, także był z nadania politycznego. Jednak w tym przypadku, Balcerowicz idealne pasował na stanowisko Prezesa NBP, którego zadaniem była walka z inflacją. Czytając poprzednie części, można zauważyć, iż raczej krytycznie oceniam działania Pana Balcerowicza, ale w tym przypadku jego prezesurę oceniam pozytywnie. Negatywne skutki mianowania politycznego Prezesa NBP i RPP zostaną omówione w ostatniej części cyklu, gdy będę omawiać ostatni rząd.

Również i telewizja publiczna została przejęta przez rządzących. Jak wielu z nas pewnie pamięta ostatnie miesiące rządu SLD, to nieustający atak m.in. telewizji publicznej. PiS zdając sobie sprawę, jak ważna jest rola TVP, po raz pierwszy ją przejął. Od tego  też momentu telewizja stała się telewizją partii, która aktualnie zdobyła władzę. Pamiętam transmitowany przez TVP Puchar Polski w piłce nożnej, którego transmisja została przerwana w siedemdziesiątej minucie, gdyż ... zaczęła się konwencja partii PiS. 

Ostatnia rzecz warta zapamiętania to początek obłędu związanego z zaciąganiem kredytów walutowych, w szczególności CHF. Niestety nie było osoby, która zatrzymałaby to szaleństwo. Nie kwapiła się do tego władza, gdyż kredyty te napędzały wzrost gospodarczy, nie walczyła z kredytami opozycja, a nadzór bankowy nie podjął stosownych działań. Brak działań w tym obszarze, do dzisiaj odczuwa wielu "frankowiczów", którzy pochopnie zaciągnęli kredyt walutowy. Ale czego tak naprawdę wymagać od Państwa, które samo zadłuża się w walutach obcych?

Kończąc tę część, jak zwykle przechodzę do wskaźników gospodarczych, które pokazują, iż o dziwo był to jeden z lepszych rządów naszego kraju.

W 2005 r. deficyt budżetu państwa wyniósł 28,4 mld zł, w 2006 r. 25,1 mld zł, a w 2007 r. spadł do poziomu 16 mld zł. Jeżeli chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 16 listopada 2007 r., kursy przedstawiały się następująco: USD 2,5113 (umocnienie o 32% stosunku do początku rządów); EURO 3,6712 (umocnienie o 9%), a CHF 2,2385 zł (umocnienie o 15%).

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Wzrost PKB w 2005 r. był na poziomie 3,6%, w 2006 r. w wysokości 6,2%, w 2007 r.  na poziomie 6,8%. Natomiast inflacja w 2007 r. wyniosła 2,5%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 11,2%.

Polska droga do kolejnego upadku - część V (SLD po raz drugi)

Rząd Leszka Millera (19 października 2001 do 2 maja 2004)

Pierwsze podejście do władzy tandemu SLD/PSL przypadało na dobry okres. Wzrost gospodarczy przyśpieszał, bezrobocie i inflacja spadała, a deficyt budżetu nie stanowił większego problemu. Teraz mogli jedynie pomarzyć o takim początku. Miało być trudniej i tak było.

Katastrofalny stan finansów publicznych nie pozwalał na rozdawnictwo. Ba, trzeba było oszczędzać, co nie jest domeną partii socjalistycznych. Należało podejmować niepopularne decyzje i po raz pierwszy prywatyzacja nie była przeprowadzana ideologicznie, a między innymi z czystej kalkulacji ekonomicznej. Z prywatyzacji były wpływy do budżetu, dzięki czemu nie trzeba było jeszcze bardziej zaciskać pasa. W końcu nikt nie miał ochoty na utratę wyborców.

Kolejnym problemem był Leszek Balcerowicz, który objął funkcję Prezesa NBP. SLD nie mógł liczyć na niskie stopy procentowe, co pomogłoby rozpędzić gospodarkę. Zwolennik "schładzania gospodarki" był osobą nieugiętą i nie do złamania. Stał na straży inflacji i ostrzegał przed zwiększaniem deficytu Państwa. Jakże krótka pamięć najbardziej znanego ekonomisty Polski. 

Niestety wysokie stopy procentowe skutecznie zniechęcające Polaków do kredytów hipotecznych w złotówkach, zachęcały niestety do kredytów walutowych. Tym samym znaczne różnice w kosztach kredytu napędzały udzielanie kredytów w walutach obcych. I nikomu w tych czasach nie przyszło do głowy, by zahamować tę tendencję. Brak działań w tamtym okresie, wielu Polaków odczuwa do dzisiaj.

Premierem został Leszek Miler, człowiek twardy i cyniczny, jednak na swój sposób sympatyczny. Ministrem finansów został Marek Belka, a ministrem skarbu został Wiesław Kaczmarek. Te trio miało wykolejony pociąg Polska, ponownie umieścić na torach. Czy im się udało? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć sobie samemu. 

I zaczęła się jazda. Koalicja socjalistów wprowadzała oszczędności. Niestety nie dało się zlikwidować powiatów, odwołać reformy emerytalnej, czy też reformy szkolnictwa. Tym samym podstawy były kruche, a na nich miały stać zdrowe finanse publiczne. Na pierwszym posiedzeniu Sejmu obciął wydatki na ponad osiem miliardów złotych. Cięto wszędzie i równo. 

Narażając się wyborcom, wstrzymano podwyżki dla nauczycieli, skracano urlopy macierzyńskie, zmniejszano zasiłki chorobowe oraz ulgi na przejazdy. Partia socjalistyczna odchodziła od swoich ideałów, gdyż państwo stało na progu bankructwa. Balansowano na cienkiej linie zadłużenia i jeden fałszywy krok, większe zawirowanie na świecie, mogło spowodować ponowne bankructwo naszego kraju. Na szczęście nic takiego nie następuje, niestety finanse publiczne przez cały okres rządów Millera były w opłakanym stanie. Nawet prywatyzacja majątku państwowego nie zmienia nędznego obrazu finansów publicznych. 

Sprzedano Polskie Huty Stali odpowiadające za 70% polskiej produkcji za 1,4 mld zł. Pojawiły się oskarżenia o łapówkarstwo w tej prywatyzacji, a korzyść miała wynieść 3 mln zł. Sprzedano 85% akcji spółki STOEN SA (energetyka) za 1,5 mld zł. I znowu afera korupcyjna w tle. Niestety tak to już wyglądały polskie prywatyzacje.

O dziwo rząd Leszka Millera zdecydował się na obniżkę podatku CIT (podatek od przedsiębiorstw) z 27% do 19% oraz akcyzy na alkohol. Socjalistyczny rząd obniżył niektóre podatki, dosyć niespotykana sytuacja. Co ciekawe w praktyce sprawdzono działania krzywej Laffera. Obniżka akcyzy spowodowała wzrost dochodów budżetowych. Teoria spotkała się z praktyką.

W okresie rządów SLD-UP/PSL wyłączono z reformy emerytalnej służby mundurowe, górników oraz sędziów i prokuratorów. Tym samym będąc w służbach mundurowych (policja, celnicy, strażacy itp.) ponownie mogą przechodzić na emeryturę po piętnastu latach pracy. Ten sam staż obowiązuje sędziów i prokuratorów. Ewenement na skalę światową, w Polsce uznaje się za rzecz naturalną.

Polska żwawo negocjuje warunki wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jan Truszczyński to człowiek, który z ramienia Polski prowadzi negocjacje. Jego przeszłość, jako współpracownika służb specjalnych PRL nie napawa optymizmem. Ale kto o tym wie? Unia Europejska, marzenie większości Polaków, była już na wyciągnięcie ręki. Mieliśmy stać się członkiem UE, bez względu na wszystko. Nie zwracaliśmy uwagi, iż demokracja jest tylko iluzoryczna. Nie dziwiło nas, że jak jedno referendów w Irlandii wyszło niezgodnie z zamysłem UE, to zrobi się kolejne, żeby wszystko zagrało. 

Godzimy się na ustępstwa, byle tylko wejść to "elitarnego" klubu bogatych państw. W mediach prowadzona jest narracja, że bez ustępstw nie zostaniemy przyjęci do "elitarnego" klubu. Grupa intelektualistów podpisuje tzn. "Apel Wawelski", w którym przekonuje się Polaków, iż do UE musimy wejść bez względu na cenę. Powołuje się na zasadę solidarności. W mediach prowadzona jest narracja, iż rozszerzenie UE może się odbyć bez Polski.

Polegliśmy na całej linii, jeżeli chodzi o obszar rolny. Zgodziliśmy się na dopłaty w wysokości 25%  stawki normalnej i do dnia dzisiejszego średnia dopłat dla polskich rolników (200 EUR na hektar) jest niższa od średniej UE (259 EUR na hektar). Narzucono nam limity mleczne, ograniczenia w zakresie produkcji mięsa, a to odbijało się naszych możliwościach konkurencyjnych. Stare kraje Unii zneutralizowały niebezpieczeństwo zalania ich produktami rolnymi przez polskich rolników. 

Tak bardzo chcieliśmy być w końcu "prawdziwymi Europejczykami". Po raz drugi mieliśmy się stać tak bogaci, jak reszta państw Unii Europejskiej. Pierwszy krok uczyniony 1 stycznia 1989 r. rzucił nas w otchłań bezrobocia i biedy. Teraz miało być inaczej. I tak rzeczywiście było dla wielu Polaków emigrujących z kraju. Wysokie bezrobocie, niskie płace, brak perspektyw napędzały umysły młodych Polaków. Nie chcieli żyć w biednej Polsce. 

Zresztą patriotyzm nie był w modzie. Liczyła się kasa, a ona była na zachodzie. W 2002 r. szacowano, iż około 790 tysięcy Polaków przebywa czasowo lub stale za granicą. W 2004 r. liczba ta wzrasta do miliona, a rok później wynosi już 1,45 mln zł. Rok po przystąpieniu Polski do UE, liczba emigrujących Polaków wzrosła o prawie pół miliona osób! Byli to najczęściej ludzie młodzi, wykształceni, na których wykształcenie złożyło się całe społeczeństwo. Państwo Polskie poniosło koszty, stare kraje Unii Europejskiej zbierały śmietankę. Kosztem Polaków nieznacznie odmłodzili swoje społeczeństwa, zdynamizowali je i dzięki nim szybciej budowali swoje bogactwo. 

Kolejny prezent Polaków został przyjęty przez stare kraje UE. Chociaż nie wszystkie go chciały. Wielka Brytania z momentem wejścia Polski do Unii Europejskiej, natychmiast otworzyła rynek pracy dla Polaków. Na szczęście Niemcy wprowadziły siedmioletni okres przejściowy. Dzięki Bogu. Tak bylibyśmy jeszcze starszym społeczeństwem, z jeszcze większymi problemami.

Pozostało już tylko przeprowadzić referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej, a tam leżała kłoda przypadkowo rzucona przez Konstytucję z 1997 r. By referendum było ważne, uczestniczyć w nim musiało minimum pięćdziesiąt procent Polaków. Zorganizowano dwudniowe referendum, tak by zwiększyć frekwencję. I udało się, ponad 58% Polaków wzięło w nim udział i opowiedziało się za wejściem do UE. Dobrowolnie nałożyliśmy sobie kaganiec, który z czasem miał nas coraz bardziej uwierać.

Na razie cieszyliśmy się z pieniędzy przekazywanych przez Brukselę, zapominając o olbrzymich kosztach, jakie ponieśliśmy, oraz o potrzebie stworzenia większej liczby miejsc urzędniczych w celu rozdzielania przyznanych środków z UE. W  miejscach inwestycji współfinansowanych ze środków z UE nowoczesna propaganda nakładała na nas obowiązek, umieszczania niebieskich tablic ze złotymi gwiazdami wraz z informacją ile środków dostaliśmy z UE. Pomoc miał widzieć każdy Polak, natomiast koszty związane z wypływem kapitału z Polski, wnoszeniem składek do budżetu UE, kosztem utrzymania dodatkowych urzędników, ograniczeniem produkcji rolnej, czy też w późniejszym okresie z kosztem przestawiania przemysłu na gospodarkę "zero emisyjną", nie miały być widoczne i takie też były. Niektórzy Polacy wręcz myślą, że bez UE nie zbudowalibyśmy nawet dróg. 

W dniu 1 maja 2004 r. Polska wstępuje do Unii Europejskiej pod przewodnictwem Leszka Millera. Osiągnął to, co chciał i jego rządy skończyły się. 

Niestety z wyłączeniem zwiększenia dynamiki PKB i dalszego obniżenia inflacji, pozostałe wskaźniki ekonomiczne były na złym poziomie. Zarówno bezrobocie jak i deficyt budżetowy zanotował  historyczne maksima. 

W 2002 r. a więc po pierwszym roku rządów Leszka Millera deficyt budżetu państwa wyniósł 39,4 mld zł, w 2003 r. 37 mld zł, a w 2004 r. wzrósł do poziomu 41,4 mld zł. Cztery wielkie reformy wprowadzone przez rząd Jerzego Buzka dawały o sobie znać. Jeżeli chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 2 maja 2004 r., kursy przedstawiały się następująco: USD 4,0254 (umocnienie o 2% stosunku do początku rządów); EURO 4,8122 (osłabienie o 30%), a CHF 3,0983 zł (osłabienie o 24%).

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Wzrost PKB w 2002 r. był na poziomie 2%, w 2003 r. w wysokości 3,6%, w 2004 r.  na poziomie 5,1%. Natomiast inflacja w 2004 r. wyniosła 3,5%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 19%. 

Rządy Marka Belki (od 2 maja 2004 do 31 października 2005 r.)

Rząd Leszka Milera rozpadł się z powodu coraz większych tarć między koalicjantami. Nowy rząd Marka Belki był rządem mniejszościowym i jego zadaniem było przede wszystkim naprawienie finansów publicznych oraz dotrwanie do nowych wyborów.

Ważną postacią w rządzie został Jerzy Hausner, twórca planu naprawy finansów publicznych. Plan przyjął rząd Leszka Millera, realizował zaś rząd Marka Belki. Im była bliżej realizacja planu, tym mniej z niego zostało. Ostatecznie zlikwidowano "trzynastki" dla osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie oraz wprowadzono podatek Belki (podatek od odsetek). 

Trzeba przy tym zwrócić uwagę, iż plan nie miał zbyt wielkiej szansy na realizację, w końcu mieliśmy rząd mniejszościowy bez poparcia w sejmie.

Co gorsza dla tego rządu, od 2002 r. toczyła się tak zwana Afera Rywina. Sformułowanie "lub czasopisma" stało się sławne na całą Polskę i było symbolem korupcji. Powstał pierwszy serial polityczny w Polsce pod nazwą "Komisja śledcza w sprawie Afery Rywina" Głównym bohaterem był elokwentny i inteligentny poseł Jan Maria Rokita. Chłop wybił się na ten aferze i był niemal pewnym przyszłym premierem niedoszłej koalicji PO PiS. Premier z Krakowa już witał się z gąską, już był u bram raju, a jednak nie wyszło. 

O co chodzi z tą słynną aferą? W skrócie wprowadzano ustawę zabraniającą mieć jednocześnie gazetę i stację telewizyjną. A w tym czasie właściciel Gazety Wyborczej miał zamiar kupić stację Polsat lub TVP2 w przypadku jego prywatyzacji. A o co chodziło z usuniętym zapisem "lub czasopisma"? Wykreślenie zapisu pozwalało konkurentom Agory (właściciel GW) kupno telewizji. A co proponował Lew Rywin za łapówkę? Zaoferował zmianę tekstu ustawy umożliwiającej Agorze zakup telewizji. 

I tak oto jedna z mniejszych afer ostatnich lat, zmiotła ze sceny politycznej SLD partię, która wydawała się nie do zatopienia. A co z gospodarką?

W 2005 r. deficyt budżetu państwa wyniósł 28,4 mld zł, a więc znacząco spadł.  Jeżeli chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 31 października 2005 r., kursy przedstawiały się następująco: USD 3,3067; EURO 3,9893, a CHF 2,5813 zł. Średnio polska złotówka umocniła się o 17% w stosunku do powyższych walut.

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Wzrost PKB w 2005 r. był na poziomie 3,5%, natomiast inflacja w 2005 r. wyniosła 2,1%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 17,6%.

Polska droga do kolejnego upadku - część IV (AWS i UW czyli powrót Balcerowicza)

Rządy  AWS-UW (31 października 1997 do 6 czerwca 2000 r.) oraz mniejszościowy rząd AWS do 19 października 2001) 


Co jeszcze można spieprzyć?

 

Wygrał Marian Krzaklewski, rządził Leszek Balcerowicz albo i kto inny. Diabli wiedzą kto.

Cóż to był za twór, ta cała Akcja Wyborcza "Solidarność" (AWS)? Kogo tam nie było? Gromada partyjek pseudo prawicowych stworzyła szyld, pod którym mogła ponownie wrócić do władzy. Głównodowodzącym AWS-u był NSZZ "Solidarność", obok niego zaś stało PC (przodek PiS), KPN-OP, ZCH-N oraz wiele innym pomniejszych partyjek. Unia Wolności (spadkobierca KLD i UD, przodek PO) to przede wszystkim "guru" ekonomi największy specjalista na świecie, liberał, żywa legenda, której zazdrościł nam świat, czyli Leszek Balcerowicz. 

Nie wyglądało to przesadnie źle, można by się nawet pokusić o stwierdzenie, iż była to szansa dla Polski. Stało się inaczej.

Ogłoszono cztery wielkie reformy gospodarcze. Boże chroń nas od takich pomysłów, bo kolejny raz Polska może tego nie przeżyć.

Reforma administracyjna, zmniejszająca liczbę województw z czterdziestu dziewięciu do szesnastu. I na tym kończą się plusy. Powstały powiaty, a więc miejsce dla kolejnych urzędników, kolejnych polityków, kolejne pola do konfliktów i kolejne wielkie koszty dla Polski. A gdzie cięcie kosztów, w których lubował się Pan Balcerowicz?  

Może w reformie służby zdrowia? Niestety nie. Wprowadzono szesnaście kas chorych. W każdym województwie po jednej. Znowu więcej urzędników, znowu większe koszty. Zapomniano natomiast o zwiększeniu na uczelniach liczby miejsc dla przyszłych lekarzy, nie pomyślano o szkołach pielęgniarskich, nikomu do głowy nie wpadło, by zwiększyć liczbę miejsc na specjalizacjach lekarskich. A gdzie cięcie kosztów Panie Balcerowicz?

Może reforma oświaty? Również nie. Wprowadzono gimnazja, tym samym generując nowe koszty. Nowe budynki, więcej nauczycieli. Praktycznie zlikwidowano szkoły zawodowe, co w przyszłości ma się nam odbić czkawką. Cóż u licha jest nie tak, że człowiek stale nawołujący do obniżenia deficytu, sam demoluje finanse państwa? A może mi się tylko wydaje?  

Zobaczmy jak tam reforma emerytalna? Stworzono Otwarte Fundusze Emerytalne (OFE). Część składek (7,3% naszych wynagrodzeń), które do tej pory były przekazywane do ZUS, teraz przelewane są do OFE. Czy budżet państwa stać było na to? Raczej nie. 

A jakie to miało być eldorado dla Polski i Polaków. Jak to pięknie wyglądało. Mieliśmy się bogacić bez końca i stać się bogaczami na emeryturach. Te pieniądze były nasze, tak nas przynajmniej zapewniano. I to był duży plus. Niestety z czasem okazało się, że te pieniądze nie są jednak nasze. Reforma miała obejmować wszystkich i nawet przez chwilę tak było. W późniejszym okresie za kolejnych rządów SLD/PSL wyłączono z reformy służby mundurowe, górników oraz sędziów i prokuratorów. Na tej reformie zatrzymam się nieco dłużej.

Powtórzyliśmy przećwiczony scenariusz PPP (Programu Powszechnej Prywatyzacji). Postanowiliśmy dać zarobić naszym przyjaciołom z zachodu i dopuściliśmy dodatkowo do zarobkowania nasze polskie PKO BP. W tamtych czasach na rynku działały już pierwsze fundusze inwestycyjne. Największe marże pobierały, gdy wybieraliśmy wariant inwestowania w akcje. Brały dwa procent od zainwestowanej kwoty. Dla inwestowania mieszanego (akcje, obligacje, papiery skarbowe) było to tylko jeden procent. Z biegiem czasu te marże nieco wzrosły (maksymalnie cztery procent), ale w tamtych czasach właśnie tak kształtowała się sytuacja. Fundusze te ponosiły całkiem spore ryzyko, gdyż nie wiedziały, ile wpłynie do nich środków i ile wypłynie. Nie miały łatwego zadania i stąd takie koszty.

A jakie marże dopuścił nasz rząd dla zarządzających OFE. Do dziesięciu procent! Dziesięć procent na zarządzenia finansami, gdzie tak naprawdę nic wielkiego do roboty nie było. Stały, przewidywalny wpływ gotówki i brak wypływu. Nic tylko spokojnie można było kupować obligacje skarbu państwa oraz akcje spółek na GPW. Dziesięć procent haraczu, było czymś nie do pomyślenia w normalnym kraju. My nie byliśmy normalni, a firmy spokojnie sobie zarabiały.

Znowu zachodni "przyjaciele" mogli nas poklepać po plecach, pochwalić naszą "mądrość" i zachęcać do dalszych kroków. Nie sposób nie lubić takich frajerów.

W związku z reformą dokonano także ubruttowienia emerytów, co można było zauważyć na pasku wynagrodzeń. Zarabialiśmy więcej, mimo że dostawaliśmy tyle samo pieniędzy. Oznaczało to w skrócie, iż obciążenie pracodawcy nie uległo zmianie (45% na składki), a jedynie papierowo część składki płacił pracownik (23%), a cześć pracodawca (22%).

Promocja, jaka była za panowania Wiesława Kaczmarka okazała się niczym, w porównaniu z aktualną wyprzedażą. Pod młotek poszły cukrownie (kupowali Niemcy), a Bogdan Pęk, który sprzeciwiał się temu procesowi, został skompromitowany. Coś mu podano i puszczono do sejmu. A on zachowywał się jak klaun. Tak się załatwia przeciwników! Niestety. Pod młotek poszła Telekomunikacja Polska. Polskiego monopolistę, który miał dziesięć milionów klientów, sprzedano państwowemu monopoliście innego kraju (France Télécom) oraz spółce Kulczyk Holding. Po prostu dramat, jak można tak ważną firmę sprzedać monopoliście innego kraju!?

Sprzedano dwadzieścia procent akcji  PZU małej firemce z Holandii i zagwarantowano zakup kolejnych dwudziestu jeden. Eureko, tak nazywała się ta firma. A skąd miała na to pieniądze? Dla tej firmy dwa miliardy złotych to była ogromna kwota. Może wzięła kredyt w Banku Milenium, bo sama nie miała kasy? A może od samego PZU? Ja się tylko pytam. Oczywiście można sobie podrążyć ten temat, który jest niezwykle ciekawy. Zachęcam do tego, można co nieco znaleźć w Internecie.

W dniu 1 stycznia 2001 r. nadszedł też kres Ustawy Wilczka (Ustawy o wolności gospodarczej). W jej miejsce weszło Prawo działalności gospodarczej. Komentując to posunięcie, można jedynie zaśpiewać za Elektrycznymi Gitarami (nieco zmieniłem): "To już jest koniec, nie ma już nic, zabrano wolność i jak tu żyć"

Od tego momentu zacznę także wskazywać jaki nominalny deficyt miał budżet państwa oraz jak kształtowały się kursy walut na początku i na końcu poszczególnych rządów. 

W 1997 r. a więc w momencie wyjścia (scheda po SLD) deficyt wyniósł 6,8 mld zł, w 1998 r. 13,2 mld zł, w 1999 r. 12,5 mld zł, w 2000 r. 15,4 mld zł, a w 2001 r. poszybował do poziomu 32,4 mld zł. Od tego czasu w szybkim tempie zaczęliśmy zwiększać zadłużenie. Jeżeli chodzi o kursy walut to w momencie objęcia władzy przez ten rząd, to jest w dniu 31 października 1997 r.: dolar amerykański (USD) kosztował 3,5 zł, EUR 4,0153 a frank szwajcarski (CHF) 2,5077. W ostatnim dniu rządów to jest w dniu 19 października 2001 kursy przedstawiały się następująco: USD 4,1019; EURO 3,6891, a CHF 2,4972 zł.

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Powiedzmy sobie szczerze, nastąpiło, gwałtowne hamowanie. Wzrost PKB w latach 1998-2000 na poziomie 4,6% natomiast w 2001 r. wyniósł jedynie 1,2%. Inflacja w 2001 r. wyniosła 5,5%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 16,4%. Trzeba przyznać, iż Leszek Balcerowicz umiał generować bezrobocie. 

Wielkie cztery reformy nie były dobre dla budżetu i tylko idiota mógł tego nie zauważyć. Wygląda jednak, iż wielki "Guru" Balcerowicz nie wiedział, co się stanie i zorientował się dopiero w połowie 2000 r., iż wszystko się wali i podał się do dymisji. Po nim na stanowisku ministra finansów pojawił się Jarosław Bauc i ujawnił, iż bez podjęcia oszczędności, deficyt budżetu państwa wyniesie sto miliardów złotych! Nawet na te czasy pieniądze ogromne. Liberał, człowiek, który wytyka PiS-owi na każdym kroku jego niegospodarność, sam przyczynił się do tego, iż mieliśmy potencjalną dziurę budżetową na poziomie stu miliardów złotych.  

Stworzyliśmy ociężałe, niewydolne, zbiurokratyzowane państwo, a to dało podstawy do zadłużania kraju na niespotykaną w Polsce skalę. Polska zaczęła pożyczać naprawdę wielkie kwoty i często pożyczała w walutach obcych, nie zważając na ryzyko z tym związane. To samo zaczęli robić zwykli ludzie, zaciągając kredyty w walutach obcych. 

Zapamiętajmy twórców tego "sukcesu". Jerzy Buzek – Premier, Leszek Balcerowicz – Minister Finansów, Emil Wąsacz – Minister skarbu państwa, Janusz Steinhoff – Minister gospodarki.

W końcu rządy AWS się kończą i do sterów ponownie zasiada SLD.

 

Polska droga do kolejnego upadku – część III (Rządy SLD)



Rządy SLD i PSL (26 października 1993 do 17 października 1997)


Okres rządów solidarnościowych minął i wydawało się, że już nie wróci. Wróciliśmy do starego w nowych szatach. Nie było PZPR tylko SLD, zniknął ZSL, zamiast niego mamy PSL. Tylko SD brakowało z dawnych lat. W tamtych czasach ludzie nie byli jednak przygotowani, by premierem został polityk SLD, tym samym pojawił się Waldemar Pawlak, szef PSL-u. Niektórzy nazywali go  "człowiekiem maską", ze względu na bardzo ubogą mimikę twarzy, która wyglądała nieco sztucznie.

Był to rząd, który kontynuował dotychczasową politykę gospodarczą. Nie wprowadzał żadnych znaczących reform, a jedynie zarządzał państwem. To właśnie w czasie rządów Pawlaka ruszył Program Powszechnej Prywatyzacji (PPP). Pierwotnym pomysłodawcą programu był Janusz Lewandowski, jednak rząd Hanny Suchockiej nie zrealizował PPP, ze względu na wycofanie poparcia sejmu dla tej formy prywatyzacji.  

W procesie uczestniczyło 512 przedsiębiorstw państwowych, które stanowiły kilka procent majątku narodowego (szacuje się że było to 2-5%). Powstało piętnaście Narodowych Funduszy Inwestycyjnych , które zarządzane były przez zagraniczne banki i firmy konsultingowe. W ramach programu każdy dorosły obywatel otrzymał świadectwo udziałowe, za które wniósł opłatę w wysokości 20 zł. W początkowej okresie świadectwa udziałowe kosztowały około 150 zł, a mogły jeszcze więcej. Majątek stojący za świadectwami udziałowymi był ogromny i był zarządzany przez wybrane podmioty, mające doświadczenie w zarządzaniu przedsiębiorstwami. 

Co więc poszło nie tak? Jak to się stało, że majątek przepadł, a ludzie którzy uwierzyli idei, byli stratni, mimo iż zapłacili jedynie 20 zł? W końcu państwo płaciło niemałe pieniądze za zarządzanie funduszami. Każda firma zarządzająca rokrocznie dostawała 3,2 mln USD! Ogromny majątek jak na tamte czasy. W ciągu siedmiu lat wydaliśmy 336 mln USD, tylko po to, by majątek przepadł bezpowrotnie. Może stało się tak dlatego, iż opłata za zarządzanie nie była uzależniona od wyników firm zarządzających? (pytanie retoryczne). Dlaczego nikt nigdy nie odpowiedział za zmarnotrawienie tak wielkiego majątku? Czy ktoś w ogóle pamięta o tym programie?

W każdym bądź razie ponownie straciliśmy kosztem podmiotów międzynarodowych i kolejny raz zasłużyliśmy na przyjacielskie klepnięcie po plecach. Zostaliśmy docenieni przez kraje zachodnie i to nie pierwszy raz. Znowu daliśmy zrobić z siebie balona. Czy było to już ostatni raz? Niestety nie.

W tamtych czasach prywatyzacja majątku narodowego trwała w najlepsze i w najbliższych latach nic w tym zakresie nie miało się zmienić. Promocja i wyprzedaż, taka jak w bankrutujących sklepach. Sprzedawano dobre firmy za grosze, a odpowiadał za to Wiesław Kaczmarek, Minister Przekształceń Własnościowych. 

Jednym z przykładów prywatyzacji była sprzedaż Banku Śląskiego Tuż przed pierwszym krachem na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW) sprzedano Bank Śląski. Sprzedano za bezcen, mimo iż zwykli ludzie gotowi byli zapłacić za akcje zdecydowanie więcej. Na zgłaszany pobyt w wysokości dziesięciu akcji (maksymalnie tyle mógł kupić zwykły ciułacz), umożliwiono zakup jedynie trzech akcji. Cena emisyjna 500 tys., zł, debiut na poziomie 6,75 mln zł. Co było jeszcze ciekawe? W momencie debiutu drobni inwestorzy nie mogli sprzedać akcji (dla drobnicy akcje nie były jeszcze zarejestrowane), natomiast "rekiny" i owszem. Taka to była prywatyzacja.

Dla niewtajemniczonych kwota 500 tys. zł wydaje się dużą kwotą, a tak wcale nie jest. To jest kwota podana przed denominacją. Po denominacji, która została przeprowadzona od 1 stycznia 1995 r. to było jedynie 50 zł. NBP dokonał potrzebnej operacji, a my przestaliśmy być "milionerami". W przeliczaniu pieniędzy nastąpiła normalność.

Warto także wspomnieć, że w tych czasach pojawiły się telewizje prywatne. Polsat otrzymał koncesję na ogólnopolską telewizję komercyjną 27 stycznia 1994 r., natomiast TVN otrzymał koncesję na nadawanie ponadregionalne 15 października 1996 r. I tak oto, powstał podział rynku telewizyjnego, który otrzymuje się do dnia dzisiejszego. Można także zastanowić się, dlaczego akurat te stacje otrzymały koncesję. Dlaczego oba te przypadki budzą duże wątpliwości, a osoby stojące za tymi podmiotami nie budzą zaufania?

Trzeba także dodać, że pod koniec rządów PSL i SLD uchwalona została nowa konstytucja, która została także poparta przez Polaków w referendum konstytucyjnym. 52,7% Polaków głosowało za, a frekwencja wyniosła niecałe 43%. Ten akt prawny, miejscami pisany dwuznacznie, stał się kolejnym polem do niekończącego się konfliktu pomiędzy różnymi siłami politycznymi.

 W czasie rządów SLD i PSL były trzy rządy, które prowadziły spójną politykę zbytnio nie różniącą się od siebie. Premierem był m.in. Józef Oleksy, podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji. Jego domniemany pseudonim to "Olin" Czy tak było rzeczywiście? A może by trzeba jeszcze zadać pytanie, jak dużo osób z najwyższych szczebli władzy było szpiegami rosyjskimi? W końcu Polska przez ponad czterdzieści lat była w strefie wpływów Związku Radzieckiego i aż trudno uwierzyć, by Rosja nie miała w Polsce szpiegów.

Ostatnim Premierem Koalicji SLD/PSL był Włodzimierz Cimoszewicz, który wciąż jest aktywny politycznie.

Podsumowując, nie można pominąć wskaźników ekonomicznych. W końcu one także dużo mówią o sprawności władzy. Tutaj koalicja może się pochwalić wzrostem PKB najwyższym w historii III RP. W 1994 r. wzrost PKB w wysokości 5,29%, w 1995 r. 6,95% w 1996 r. 6% oraz w 1997 r. odpowiednio 6,5%. Inflacja w 1997 r. została zaś zbita do poziomu niecałych 15%, a bezrobocie w tym czasie spadło do 10,8%. W gospodarce wracała normalność.

Podsumowując okres rządów SLD i PSL trzeba powiedzieć, iż były one sprawne i nie przeszkadzały gospodarce. Co prawda dokonano zmiany w ustawie Wilczka, ograniczającą nieco wolność gospodarczą, ale nie była to zmiana radykalna, więc i skutki nie były duże. Gorzej niestety trzeba ocenić prywatyzację, w szczególności Program Powszechnej Prywatyzacji, który do dnia dzisiejszego nie został wyjaśniony. 

Cztery lata rządów postkomunistycznych wystarczyły jednak Polakom, by ponownie zagłosować za kimś innym. Pewnie gdyby wiedzieli, jak będzie wyglądała przyszłość i to, że Leszek Balcerowicz ponownie wróci, zacisnęliby zęby i ponownie wybraliby SLD. Ten wybór byłby nieco lepszy.