poniedziałek, 1 listopada 2021

Inflacja

Partie opozycyjne co rusz biegają po salonach europejskich i donoszą o łamaniu praworządności w naszym kraju. Instytucje europejskie walczą o przywrócenie status quo w polskim sądownictwie,  Parlament Europejski naciska na Polskę w zakresie umożliwienia aborcji w naszym kraju, zaś TSUE, a właściwie jedna sędzina z Hiszpanii próbuje zamknąć nam kopalnię Turów. Ponadto prawdziwi Europejczycy najpierw walczyli o naszą konstytucję, a teraz walczą, by ta sama konstytucja była mniej ważna od umów międzynarodowych. Robią to, chociaż w traktatach o tym ani słowa. Ot taka walka polityczna. W Parlamencie Europejskim o demokrację i wolność w Polsce walczą między innymi panowie Cimoszewicz, Miller oraz Belka. W końcu mają oni największe doświadczenie w temacie demokracji ludowej. Już w PRL-u walczyli o lepszą przyszłość dla mieszkańców miast i wsi.

Z jednym jednak wszyscy zgadzają się w stu procentach (a może i więcej, bo w końcu panuje nowa ekonomia). Trzeba drukować pieniądze i utrzymywać stopy procentowe na niskich poziomach. Cały postępowy świat wie, że banki centralne nie mogą być niezależne od władzy i muszą robić to, co władza zechce. Europejski Bank Centralny, FED, jak i nasz NBP zamienili się w cudotwórców, którzy wyczarowują każde pieniądze, a stopy procentowe utrzymują na realnie ujemnych poziomach. Co prawda w czasach dawnej ekonomi, mówiono że takie działania nie przynoszą dobrobytu a inflację, ale to przecież były dawne czasy. Teraz jest inaczej. W końcu to nie jest późny PRL. Tylko dlaczego wydaje się, że jednak jest i objął swoimi mackami cały zachodni świat? W Niemczech odnotowano inflację na poziomie 4,5%, w USA 5,3%, na Węgrzech 5,3%, w Hiszpanii 5,5%, a w Turcji 19,6%.

W Polsce osiągnęliśmy inflację niemal siedmioprocentową (6,8%) przy stopach procentowych na poziomie 0,5%. Dramat dla zapobiegliwych i oszczędnych stał się faktem. Całkowicie legalnie okradani są ze swoich oszczędności, które przecież miały być dla nich zabezpieczaniem na gorsze jutro. Nie będą, w końcu to państwo decyduje, co jest dobre dla obywateli.

Niezależna Rada Polityki Pieniężnej na czele z prezesem NBP panem Glapińskim wie, co jest dla nas najlepsze. Przecież już od wielu miesięcy pan prezes głosi, że mamy przejściową inflację. Twierdzi tak od czasu, gdy inflacja wynosiła trzy procent. Co prawda pan Glapiński w corocznym rankingu magazynu Global Finance otrzymał notę najgorszą w Europie, ale my wiemy, że nota jest niesprawiedliwa. Na naszego guru ekonomii ostrzą sobie zęby między innymi Szwajcarzy, którzy chcieliby mieć prezesa, który w sposób trwały umie osłabić walutę. A to pan Glapiński robi doskonale. 

Wracając do poziomu stóp procentowych w Polsce, to warto odnotować, że na początku października RPP zaskoczyła rynek i podniosła o 0,4% stopy procentowe, co zbiegło się w czasie z wypowiedzią premiera, że należy stopy podnieść. Czysty przypadek, bo przecież nikt nie powie, że RPP jest zależna. W Parlamencie Europejskim przecież o tym nie debatowano, a nikt z opozycji nie sygnalizował u naszych zachodnich przyjaciół, że coś z RPP i NBP jest nie tak.

Tym samym pośrednio przez Covid, a bezpośrednio przez światowe banki centralne oraz nasz NBP na spółkę z RPP obudziliśmy uśpionego od lat demona inflacji. Utrzymywanie ujemnych stóp procentowych oraz drukowanie pustego pieniądza, mimo że mamy już nowoczesną ekonomię kończy się jak zwykle, czyli coraz wyższą inflacją i brakami towarów. Nie ważne czy robisz zakupy, płacisz za czynsz, czy też budujesz dom, ważne że płacisz coraz więcej.

Doszliśmy do ściany i nie ma już dobrego rozwiązania. Przez nieodpowiedzialną politykę napędziliśmy między innymi sztuczny bum budowlany. A od czego zaczął się kryzys roku 2007? Czyżby od toksycznych kredytów hipotecznych? No i te działania ekologiczne i odchodzenie od węgla i ropy też mają niebagatelny wpływ, ale to temat na inny felieton.

Teoretycznie stopy procentowe powinny być wyższe od inflacji, czyli aktualnie na poziomie minimum siedmiu procent. Tylko jak to zrobić, jeżeli w ciągu ostatniego roku "ubraliśmy" mnóstwo ludzi w niemal wieczne kredyty hipoteczne. Ich nie stać na tak wysokie oprocentowanie! Zresztą Polski też nie stać na obsługę zadłużenia o tak wysokich kosztach. Tylko jeżeli w dalszym ciągu RPP będzie się ociągać z podnoszeniem stóp procentowych, to już niedługo dziesięć procent inflacji stanie się faktem. Zresztą działania RPP i tak skutkują z opóźnieniem przynajmniej paru miesięcy, więc całkiem możliwe, że te dziesięć procent zobaczymy już w lutym roku przyszłego.

Niestety nie jest to nasz jedyny problem. Od dłuższego już czasu złotówka jest słabiutka i stoi na skraju przepaści. Tak naprawdę ostatni raz tak słaba była na przełomie PRL-u i III RP, co oznacza, że nawet niewielki impuls może ją pchnąć na znacząco niższe poziomy. Brak odpowiedniej podwyżki stóp procentowych może być tego przyczyną. Tylko jaka jest odpowiednia? Trzeciego listopada zbiera się Rada Polityki Pieniężnej i będzie debatowała na temat poziomu stóp procentowych. Czy podwyżka o 0,25% czy też o 0,5% wystarczy, by złotówka nie wymknęła się spod kontroli? A może będzie trzeba podnieść stopy o 1%? A co jeśli takich decyzji będzie trzeba podjąć kilka lub kilkanaście? Co wtedy? Będziemy mieli kolejną rzeszę pokrzywdzonych Polaków. Kiedyś frankowicze, teraz ci, co połakomili się na wyjątkowo tanie kredyty hipoteczne. To oni zapłacą za nieodpowiedzialną politykę gospodarczą. Chyba że taką politykę będziemy kontynuować, wtedy zapłacimy wszyscy.

Naważyliśmy sobie piwa i teraz będzie trzeba je wypić. Wydaje się, że coraz pewniejszym dla nas scenariuszem jest ten turecki. A więc na dłuższy czas zagości u nas inflacja zdecydowanie przekraczająca magiczną dziesiątkę, stopy będą na poziomie nieco niższym niż inflacja, a nasza waluta będzie systematycznie i wyraźnie słabnąć. To będzie koniec gonienia tych bogatszych.

Aż w końcu przyjdzie taki dzień, gdy stwierdzimy, że lepiej w portfelu nie mieć złotówek. Zostaną nam do wyboru inne waluty, Bitcoin i altcoiny, metale i kamienie szlachetne oraz dzieła sztuki. Oby zdanie "Lepiej już było." nie było prorocze.

poniedziałek, 4 października 2021

Herosi

Świat stał się jednorazowy, a ludzie wygodni i puści.

Mężczyźni zniewieścieli, kobiety zmężniały, a wokół nich pojawiło się kilkadziesiąt wymyślonych płci. Żyjemy w świecie pomieszania pojęć, z zaciekłością walcząc o własną fryzurę, kolejny tatuaż ledwo mieszczący się na ciele, lub też o do granic możliwości powiększone usta. Idolami stali się puści celebryci, pokazujący, że żadne granice nie istnieją. Ogłupiały lud naśladuje ich, a gdy nie daj boże, ktoś zwróci uwagę na ich postawę, staje się wrogiem, którego należy za wszelką cenę zniszczyć. Zidiocenie jest chyba jedyną wartością cywilizacji zachodniej.

Są jednak ludzie dający nadzieję ludzkości. Gabriel Araujo, Stanisław Kmiecik, Nick Vujicic, czy ktoś zna tych ludzi? To właśnie o nich można powiedzieć, że są Herosami w pełni tego słowa znaczeniu. Oni, ich rodzice i wszyscy ci, którzy w nich uwierzyli. I pozwolili żyć. Przede wszystkim to. Tak, wiem, że w dalszym ciągu nie wiadomo, co o chodzi, a więc czas na wyjaśnienie.

Gabriel Araujo brazylijski pływak został mistrzem paraolimpijskim w pływaniu stylem grzbietowym na pięćdziesiąt metrów. Jego czas to 53,96 sekundy. Fajne, ale co w tym dziwnego, można by się spytać? To właśnie, że ten dziewiętnastolatek nie ma rąk, a jego nogi są znacząco zdeformowane, co nie przeszkodziło mu pływać szybciej, niż większość z nas. Spróbujcie, tak z ciekawości przepłynąć grzbietem pięćdziesiąt metrów i zmierzcie sobie czas. Obstawiam, że nawet kraulem popłyniecie wolniej, a przecież to my jesteśmy pełnosprawni. A może jednak nie?

 

Stanisław Kmiecik jest natomiast malarzem, który pozbawiony rąk maluje ustami i nogami. Wydawałoby się bez szans na normalne życie, właśnie takie osiągnął. Pięknie maluje, jeździ samochodem, ożenił się, ma piątkę dzieci i wiedzie życie, o którym może pomarzyć wielu z nas. Bo przecież szukamy szczęścia, które wiele lat temu odrzuciliśmy. Łatwość stała się naszym bogiem i przekleństwem, która ciągnie nas w otchłań niemocy.

Kim zaś jest niejaki Nick Vujicic? To australijski ewangelizator i mówca motywacyjny pochodzenia serbskiego z całkowitym wrodzonym brakiem rąk i nóg. Jemu to jednak nie przeszkodziło, by inspirować miliony ludzi na świecie. A przecież w szkole był poniżany za swoją niepełnosprawność, mógł się poddać i złorzeczyć na świat. To jednak go zahartowało i pozwoliło na wyrwanie się z niepełnosprawności, bo chyba tak należy traktować jego sukces. On, mimo wszystko wybrał drogę światła i pokonał własne ograniczenia. Aktualnie ma żonę, czwórkę dzieci i całkowicie normalnie życie.

Takich osób jest więcej, walczą, żyją i pokazują, że niemożliwe nie istnieje. A mogłoby ich nie być na świecie, bo przecież takie osoby nie miały przyszłości. W końcu aborcja byłaby najlepszym wyjściem. Prawda, że tak? Tak wielkie wady płodu uniemożliwiały im normalne życie. To przecież oczywiste. Jednak są i można się z tego cieszyć. To właśnie oni pokazują, jak nieograniczone możliwości ma każdy z nas.

Jeżeli oni tyle osiągnęli, to co ja mogę? I czym mam prawo żądać, by pozbyć się takich osób, zanim się urodzą? W imię czego? Własnej wygody, bo przecież ja chcę tylko normalnie żyć. A gdy w wypadku to właśnie ja staną się niepełnosprawnym, to kto wtedy mnie zainspiruje? A może wtedy będę błagał o eutanazję, bo po co żyć? Ostatecznie, jeżeli z pełną sprawnością tak mało osiągnąłem, to co mogę zrobić, gdy mi jej zabraknie?

"Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi i słabi ludzie tworzą trudne czasy" (Michael Hopf).

Do zobaczenia w trudnych czasach, one właśnie nadchodzą.

Brawo Panie Jaki

 ... za raport byle jaki.

Brzmi jak żart i chyba tak właśnie jest.

Jesteśmy kilkanaście lat w Unii Europejskiej i żaden ekonomista nie pokusił się o sporządzenie rachunku zysków i strat bytności Polski w strukturach UE. Wszyscy jak jeden mąż mówią, że nam się opłaca, nie siląc się na udowodnienie tego na papierze.

Pamiętam, że RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej) także Polsce się opłacała i nie trzeba było to tego żadnych wyliczeń, bo i po co. Lud wiedział jednak swoje i opłacalności nie widział. Czasy się zmieniły, udoskonalono marketing polityczny, teraz i lud wie swoje. Członkostwo w UE się opłaca, bo przecież jest wiele niebieskich plansz z żółtymi gwiazdkami informującymi, że wszystko wokół to dzięki Unii. Bez UE nie byłoby dróg, szkół, a nawet cmentarzy. Na cmentarzu komunalnym w Opolu, przecież widnieje piękna niebieska tablica z żółtymi gwiazdkami informująca: "Inwestujemy w twoją przyszłość" (https://www.wykop.pl/wpis/10110784/w-koncu-ktos-zadbal-o-moja-przyszlosc-opole-hehesz/).

Niespodziewanie dla wszystkich niedoszły prezydent miasta Warszawy, niejaki Patryk Jaki, z wykształcenia politolog, pokusił się o to, co było do tej pory oczywistą oczywistością. Sporządził zestawienie transferów pomiędzy Polską a UE obejmująca lata 2004-2020 i wyszło, że straciliśmy około 680 mld zł.

Niestety, jeżeli do gruszek dodajemy jabłka, następnie odejmiemy spodnie, to wynik nie jest wiarygodny. Tak też jest w przypadku zestawienia zaprezentowanego, przez pana Jakiego. Do środków netto otrzymanych od UE, dodano transfery zysków za granicę oraz saldo obrotów towarowych z UE. Wynik wyszedł niewiarygodny i poruszył sumienia ekonomistów oraz wszelkiej maści polityków.

Posypały się, na Patryka Jakiego jak i jego raport słowa krytyczne: "Bzdury" "pośmiewisko" "raport to wielki błąd". Okazało się, że nie można popełniać "myślozbrodni" i negować czegoś, czego negować nie można. Współpraca z Unią Europejską się opłaca, bo przecież tyle razy nam o tym mówiono. A taki Jaki nie zrozumiał i chciał wyręczyć ekonomistów. Cóż za durne rozumowanie.

A może...

... nasi ekonomiści, którzy umieją wyczerpująco wyjaśniać, dlaczego ich prognozy się nie spełniły, sporządziliby własny raport, podzielony na dwie części. Jakie zyski/straty ma Polska oraz jakie zyski/straty ma UE?

Jako lajkonik w temacie, jestem jednak zainteresowany rzetelnym raportem. Może warto przyjrzeć się poniższym obszarom po stronie kosztowej.

1. Ile środków otrzymanych w formie dotacji unijnych poszło do firm, których końcowym właścicielem jest podmiot zagraniczny? Te środki należałoby odliczyć po stronie zysków. Jeżeli jest właściciel polski i zagraniczny to rozliczyć proporcjonalnie.

2. Jakie koszty ponieśliśmy na urzędników, którzy zajmują się rozdzielaniem i rozliczaniem dotacji? To także koszty, których by nie było. Musimy odliczyć.

3. Ile straciliśmy z tytułu potencjalnych ceł?

4. Koszty związane z dostosowaniem się do norm unijnych, także należałoby ująć po stronie kosztowej. Ile firm polskich padło, bo nie dało rady dostosować się do norm UE? Kolejny koszt.

5. Ile straciliśmy wykwalifikowanych pracowników, który wyjechali do krajów UE. Obszar trudny do oszacowania, ewentualnie do pominięcia.

6. Jakim dla nas kosztem będzie stare społeczeństwo? Wielu ludzi bezpowrotnie wyjechało do krajów UE. Obszar trudny do oszacowania, ewentualnie do pominięcia.

7. Pominąłbym natomiast wszelkie koszty związane ze zwolnieniami podatkowymi korporacji, gdyż raczej nie jest to związane z bytnością w UE.

Raport nie mógłby opierać się jedynie na kosztach, bo zyski i to niemałe także są i dotyczą przede wszystkim zysków z tytułu dostępu do rynku unijnego. Myślę, że ta pozycja jest ogromna i może okazać się kluczowa. Oczywiste jest, że można przyjrzeć się także innym obszarom, o których nie wspomniałem. Ale to już należy do ekonomistów.

Cóż, może kiepski raport Jakiego wkurzył kogoś tak bardzo, że otrzymany w końcu rzetelny rachunek zysków i strat bytności Polski w UE? Zawsze można mieć taką nadzieję. Niestety po dwóch dniach burzy, temat ucichł. Oby nie na zawsze.

A więc brawo panie Jaki, za raport byle jaki.

Na zakończenie podaję ciekawostkę statystyczną. W latach 1992-2003 (12 lat, pominąłem lata eksperymentu Balcerowicza, gdyż zmieniany był system ekonomiczny) średni wzrost PKB wynosił 4,35%, w latach 2005-2016 (także 12 lat, pominąłem rok przełomowy 2004, gdyż od 1 maja 2005 roku weszliśmy do UE) średni wzrost PKB wyniósł 3,78%, a gdyby przyjąć lata 2005-2020 (16 lat) to średni wzrost PKB wyniósł 3,49% (bez roku Covidowego 3,93%). 

 

 

czwartek, 19 sierpnia 2021

Powstanie Warszawskie – niewłaściwe pytanie

Każdego roku w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, oprócz ryku syren symbolizującym zryw powstańczy, pojawia się pytanie: "Czy powstanie warszawskie było potrzebne?" Nie zastanawiając się nad sensem pytania, wpadamy w jego pułapkę i dyskutujemy, nie zważając na tamtejsze realia. A przecież pytania narzucają się inne i to je powinniśmy zadawać.

1. Dlaczego przegrywający wojnę Niemcy nie wycofali się, tylko z całą mocą stłumili powstanie, zabijając przy tym ponad 150 tysięcy cywilów? Nastąpiło kolejne ludobójstwo Niemców, którzy wciąż uważają się za cywilizowany naród.

2. Dlaczego Niemcy zrównali z ziemią stolicę Polski?

3. Dlaczego do dnia dzisiejszego państwo niemieckie nie zapłaciło za dokonane zbrodnie i za zniszczone mienie, co aktualnie jest przedmiotem sporu Polski i Izraela?

4. Dlaczego armia radziecka nie pomogła powstańcom?

Niestety nie zastanawiamy się nad tym, może dlatego, że pytania o Powstanie Warszawskie nigdy nie były wygodne. W końcu do 1989 roku zryw Polaków nie mógł mieć poparcia ówczesnych władz, gdyż pokazywał w złym świetne armię radziecką, która tylko obserwowała, jak nasz naród wykrwawia się w walce z okupantem. A po 1989 roku? Zachłysnęliśmy się "wolnym rynkiem i kapitałem bez narodowości" (okazało się, że kapitał jednak ma narodowość) i media kształtujące opinię publiczną w dużej mierze trafiły w ręce niemieckie. A jak wiadomo, Niemcom nie zależało na pytaniach, o których powyżej.

Jako, że moje słowa brzmią nieco demagogicznie, zobaczmy jakie to koncerny posiadają w naszym kraju rynek prasowy.

1)    Wydawnictwo Bauer z Hamburga – posiada w Polsce blisko 40 czasopism i kontroluje 1/3 rynku. Do spółki należą między innymi takie tytuły jak: Pani, Twój Styl, Olivia, „Życie na Gorąco, Bravo, czy też Tele Tydzień. To niestety nie koniec. Musimy dodać do tego jeszcze najpopularniejsze w Polsce radio RMF FM, posiadające 25% udział w rynku.

2)    Szwajcarsko-niemiecki Ringier Axel Springer. To do tego koncernu należy Fakt, Newsweek Polska, Forbes" Posiada również 49 proc. udziałów w wydawnictwie Infor Biznes, które jest właścicielem „Dziennika Gazety Prawnej”. Nawet "Skąpiec" należy do tego koncernu.

3)    Polska Press - Verlagsgruppe Pasau (niemiecki koncern) do 2021 r. posiadał 18 dzienników regionalnych,  m.in Dziennik Zachodni, Gazetę Krakowską, Dziennik Bałtycki, Dziennik Łódzki, Express Ilustrowany, Gazetę Wrocławską, Głos Wielkopolski, Nową Trybuję Opolską czy też Kurier Lubelski. Praktycznie 90 procent regionalnej prasy w Polsce wraz z powiązanymi z tymi tytułami portalami internetowymi była w rękach tego niemieckiego koncernu.

Czyż nie brzmi to strasznie, a my podniecamy się, że spółka Orlen odkupiła prasę od niemieckiego koncernu i drżymy o wolność prasy. Jaka wolność prasy? Kiedy ona była?

Wróćmy jednak do Powstania Warszawskiego i realiów tamtych czasów.

Warszawiacy od pięciu lat żyli w ciągłym strachu i beznadziei. Nie wiedzieli, czy wrócą do domu, czy mąż, żona są bezpieczni. Stali się obywatelami trzeciej kategorii i tak też byli traktowani. A przecież mieli w pamięci zwycięstwa, które wydawały się być cudem.

1)  W 1918 roku Polska odzyskała niepodległość po ponad stu latach niewoli. Możliwe to było między innemu dzięki temu, że mocarstwa do tej pory współpracujące ze sobą, pokłóciły się. A przecież w 1944 roku mieliśmy podobną sytuację.

2)  W sierpniu 1920 roku Polska stoczyła chyba jedną z ważniejszych bitew w historii Europy, zatrzymując wojska bolszewickie, tym samym uniemożliwiając rozprzestrzenienie się komunizmu na całą Europę i co ważne utrzymując niepodległość młodego państwa polskiego. Niemożliwe, stało się możliwym. Wtedy też był sierpień.

3)  W latach 1918-1919 miało miejsce zwycięskie powstanie wielkopolskie, a w  latach 1919-1921 miały miejsce trzy powstania śląskie, które częściowo zakończyły się sukcesem.

Powstańcy z pewnością zdawali sobie sprawę, że brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony wpycha Polskę w ręce Stalina, a więc jeden totalitaryzm zamieniamy na drugi. Czy Stalin był lepszy od Hitlera? Czy w takim przypadku, jeżeli był choć cień szansy na zwycięstwo i wolną Polskę, można było przejść obok tego obojętnie?

Podjęto trudną decyzję, pokazując po raz kolejny, że Polacy są dumnym narodem. Powstanie Warszawskie trwało 63 dni i było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej Europie. To Warszawiacy pokazali, że trzeba być dumnym nawet za cenę własnego życia, że dobro może zwyciężyć, że słabszy może przeciwstawić się silniejszemu. Duma i honor nie mają ceny.

Chwała bohaterom.

Niestety mordercy pozostali mordercami. Pamiętajmy, że to byli Niemcy.

 

niedziela, 18 lipca 2021

Nowa demokracja

Polska wpadła z jednej demokracji do drugiej i wydaje się, że tylko świętej pamięci Bareja, mógłby pochwalić ten system. W końcu nasza demokracja jest idealnym systemem do kręcenia komedii, niestety jest jeszcze lepsza do kręcenia wałków.

Kolega, żona, mąż, syn, córka, pasierb, członek właściwej partii, w obecnym systemie to najlepsi kandydaci do zajmowania stanowisk w państwowych, czy też samorządowych spółkach. A jak miejsc zabraknie, to są jeszcze różnorakie instytucje i fundacje, które czekają na wiernych towarzyszy. Nieważne kompetencje, ważne jak głęboko wchodzimy do dupy.  

W demokracji ludowej przynajmniej nie było problemu z wyborem, szło się do wyborów i wygrywał PZPR. Teraz sytuacja nieco się skomplikowała, idziemy do wyborów, wybieramy mniejsze zło i przez kolejne lata rządzą nami szumowiny. Niestety spojrzenie w przyszłość nie daje nadziei na zmianę takiego stanu rzeczy. Demokracja w obecnym wydaniu może jest idealnym rozwiązaniem dla partii politycznych i ich członków, nie jest jednak dobra dla większości. Nie czarujmy się, to media kształtują nasze preferencje wyborcze, my jedynie ogłupieni atakującymi nas informacjami, idziemy do lokali wyborczych, wypełnić ich wolę. Wiem, od razu podniosą się głosy, że ogłupieni to są zwolennicy PiS-u, na odzew nie trzeba będzie długo czekać i dowiemy się, że ogłupieni są zwolennicy PO. Każdy czuje podskórnie, że to on jest mądrzejszy, a wszędzie wokół są durnie, no chyba, że zgadzają się z nim. 

– Czas na zmiany! 

Krzyczy zawiedziony lud, gdy zmiany nadchodzą i za jakiś czas wykrzykuje to hasło ponownie. A przecież jest inne rozwiązanie. Można po prostu wylosować naszych przedstawicieli. W pierwszej chwili pomysł wydaje się absurdalny, jednak gdy go dopracujemy, wydaje się całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Zresztą włoscy naukowcy dowodzą, że losowanie przedstawicieli władzy, jest korzystniejsze dla ogółu społeczeństwa.

(link: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C380718%2Cnaukowcy-losowanie-bardziej-sprzyja-demokracji-niz-wybory.html).  

A więc czas na rozpisanie nowego losowego systemu.

Sejm i senat znacząco zmniejszmy i losujmy spośród obywateli między dwudziestym piątym a sześćdziesiątym rokiem życia, który nigdy nie byli skazani i osiemdziesiąt procent czasu przepracowali (wliczamy także do tego okresu czas nauki). Premiera i rząd wybiorą nasi nowi przedstawiciele i nie muszą ograniczać się do samych siebie. Wydaje się, że w tym systemie możemy spokojnie zrezygnować z prezydenta, bo w końcu, po co nam dwuwładza i niepotrzebne konflikty na tym polu, ostatecznie są inne ośrodki, które powinny patrzyć na ręce naszym wybrańcom.

Mamy więc Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i Trybunał Stanu, których przedstawicieli losujemy spośród wszystkich czynnych sędziów. Przewodniczącego wybierają wylosowani członkowie tych instytucji. Rada Polityki Pieniężnej losowana jest spośród profesorów ekonomii i innych nauk pokrewnych (można doprecyzować), a prezesa NBP wybierają członkowie RPP w zmniejszonym składzie pięciu osób. Pomniejsze stanowiska, o które toczą się zażarte walki, takie jak Rzecznik Praw Obywatelskich wylosowalibyśmy na takich samych zasadach, jak losowanie do sejmu.  

System losowy nie może także ominąć samorządów. W pierwszej kolejności likwidujemy niepotrzebne powiaty i województwa, a w gminach losujemy radnych, którzy wybierają prezydentów, burmistrzów i wójtów.

Oczywistym jest, że w tak skonstruowanym systemie, zdarzy się idiota, kretyn, złodziej i tym podobne postacie. Tym samym system należy nieco uszczelnić. 

A więc wszyscy wylosowani przedstawiciele będą powołani na siedmioletnią kadencję i będzie można ich odwołać w corocznym narodowym referendum. Aby odwołać przedstawiciela danego szczebla władzy, wystarczy zebrać dziesięć procent podpisów wszystkich zainteresowanych obywateli, czyli dla radnego gminy, dziesięć procent dorosłych mieszkańców gminy, a w przypadku parlamentarzysty dziesięć procent dorosłych obywateli. Zebranie podpisów pod odwołaniem, powoduje że w rocznym referendum możemy głosować za odwołaniem danego przedstawiciela i w przypadku gdy większość zainteresowanych jest za jego odwołaniem, traci on stanowisko, a w jego miejsce losowana jest kolejna osoba.

Wydaje się, iż nowa demokracja powinna być dla nas korzystniejsza i chyba o to w tym wszystkim chodzi. A co z partiami politycznymi? Raczej nie będzie dla nich miejsca. A co z ich członkami? Będą musieli iść do uczciwej pracy i tam się wykazać. Kto by nie chciał zobaczyć prawdziwie pracującego Kaczyńskiego, Milera czy też Tuska? No kto? No powiedz, kto?

niedziela, 4 lipca 2021

Poranne pytanie na niestrawne śniadanie

Ku uciesze coraz liczniejszej grupy wyborców o poglądach lewicowych Parlament Europejski podjął rezolucję, w której powszechny dostęp do bezpiecznej i legalnej aborcji dołączył do praw człowieka. Orędownicy takiego rozwiązania, w tym ci spod tęczowej flagi, nie kryli satysfakcji z tak dla nich wspaniałego rozwiązania. Robert Biedroń rozpływaj się w zachwytach, a pani Sylwia Spurek oczywiście dołączyła do niego. Konserwatyści natomiast zacisnęli zęby i nie mogą pojąć, dlaczego zabijanie nienarodzonych dzieci, jest jednym z praw człowieka.

W dosyć konserwatywnej Polsce opierającej się europejskiej indoktrynacji w ostatnim czasie zaostrzono prawo aborcyjne, co wywołało oburzenie  zarówno feministek, ludzi spod znaku tęczy, jak i mediów zagranicznych, których całkiem sporo w naszej ojczyźnie. Reszta społeczeństwa też nie była jakoś specjalnie zachwycona, gdyż została wywołana kolejna niepotrzebna burza światopoglądowa. A przecież można do problemu podejść inaczej. Jak wiadomo, osoby spod znaku LGBTI rodzą się ze swoimi skłonnościami i tak samo jest pewnie w przypadku feministek. A to daje nowe, nieodkryte jeszcze możliwości.

Wydaje się, że właściwym krokiem ponad podziałami, byłoby stworzenie projektu naukowego, którego celem byłoby diagnozowanie przyszłych preferencji seksualnych nienarodzonych jeszcze dzieci. Gdy nastąpi przełom w tych jakże ważnych badaniach, kolejnym krokiem jest umożliwienie aborcji płodów spod znaku LGBTI, pozostałe zaś dzieci mogłoby być bezpieczne w łonie matki. Mam nadzieję, że nazewnictwo nikogo nie drażni, gdyż zwolennicy aborcji mówią o płodach, natomiast zwolennicy życia nazewnictwo mówią zgoła odmienne o nienarodzonych dzieciach. Kompromis oczywiście mógłby być z biegiem czasu rozszerzany, co oczywiście byłoby skorelowane z postępami medycyny. Feministka, płód i możliwość aborcji. Konserwatysta, dziecko nienarodzone, życie. Po kilkudziesięciu latach mielibyśmy stosunkowo jednolite społeczeństwo z brakiem ciągotek do zabijania nienarodzonych dzieciaczków. Proste i sprawiedliwe rozwiązanie, które niestety ma znamiona ludobójstwa. A może stety?

Tak jest to ludobójstwo, którego w żadnym razie nie proponowałbym i jestem jego zdecydowanym przeciwnikiem. Dlaczego jednak padła taka propozycja? Może, żeby uświadomić, że dziecko nie powstaje w momencie wyjścia z brzucha, ale wiele wcześniej, w momencie zapłodnienia. To właśnie wtedy powstaje nowa istota, która oczywiście może samoistnie zginąć na różnych etapach rozwoju, ale czy z naszym życiem nie jest podobnie? Na koniec może przytoczę zasłyszaną anegdotę.

Przychodzi kobieta do ginekologa z dwuletnim dziecku na ręku.

– Panie doktorze, chciałabym dokonać aborcji – powiedziała nieco onieśmielona.

– A dlaczego, jeżeli można spytać? – Ten spojrzał na nią uważnie.

– Nie mam dość pieniędzy, dodatkowo jestem strasznie zmęczona, mąż nie pomaga. Po prostu nie dam rady  – odpowiedziała szczerze.

– To ja mam dla pani nawet lepsze rozwiązanie – odparł lekarz.

– Naprawdę? – ucieszyła się dziewczyna.

– Oczywiście – zaśmiał się ginekolog i niespodziewanie jego głos przybrał poważny ton. – Pani tego chłopczyka na kolanach zabije, drugiego zaś urodzi. Wyjdzie na to samo, a będzie pani miała kilka miesięcy spokoju.

wtorek, 6 kwietnia 2021

Budujemy atomówkę

Węgiel stał się przeżytkiem i nic na to nie poradzimy. Niedługo tak samo będziemy mówić o gazie, a fotowoltanika, farmy wiatrowe i elektrownie wodne to zbyt mało, jak na nasze potrzeby. Po prostu prąd musimy mieć i basta. Cóż nam innego zostało jak nie elektrownia atomowa? Zapomniałbym, niekończąca się dyskusja, co jest dla naszego kraju najlepsze. Opinii kilka, temperatura dyskusji gorąca, a decyzji żadnych.

Od pierwszego podejścia do atomu minęło już pół wieku, a Polska jak nie miała, tak nie ma elektrowni atomowej. A miało być tak pięknie. W sierpniu 1971 roku podjęto decyzję o budowie elektrowni jądrowej, w roku 1982 zaczęła się inwestycja w Żarnowcu, by w 1989 roku skończyć pierwsze, nieudane podejście. Zmiana systemu społeczno-gospodarczego, katastrofa w Czarnobylu, ogólna niechęć do technologii rosyjskiej i do wszystkiego, co sobą reprezentowała PRL, spowodowało, że zaawansowana w 36% budowa atomówki została porzucona. Należy przy tym nadmienić, że w 85% zaawansowana była budowa ponad sześciuset obiektów zaplecza, a dokumentacja oczywiście została wykonana w całości. Cóż bogate państwo, które bez mrugnięcia okiem pozwala na takie marnotrawstwo, zresztą niejedyne w tym dziwnym czasie. Przemysł zarżnięto, to i prądu potrzebowaliśmy mniej.

Czas mijał, węgiel stawał się coraz mniej pożądanym paliwem, kolejne rządy podpisywały różnorakie porozumienia klimatyczne i tak to się wszystko kręciło, a właściwie kręci do dzisiaj. Zwykły szaraczek kupuje energooszczędne żarówki, takiż sam sprzęt, prądu zużywa mniej, a płaci więcej. Tak to jest, gdy  zmieniające się rządy podpisują porozumienia o zmniejszeniu emisji CO2, jednocześnie wspierając kopalnie. Mógłbym marudzić dalej, ale przecież ponad jedenaście lat temu podjęto drugą próbę budowy elektrowni jądrowej, więc czas przyjrzeć się tej sprawie.

W dniu 29.12.2009 roku powołano do życia PGE EJ 1 Sp. z o.o. o kapitale zakładowym 38 milionów złotych, który to podmiot ma za zadanie wybudowanie elektrowni atomowej. Udziałowcami zostały cztery spółki państwowe (PGE, KGHM, ENEA, TAURON) i z biegiem lat powolutku zwiększały kapitał podstawowy spółki, poprzez obejmowanie nowych udziałów. Aktualnie spółka ma kapitał podstawowy na poziomie przekraczającym 750 milionów złotych, a do końca 2019 roku wygenerowana straty na poziomie 192 milionów złotych. Warto odnotować, że w dniu 26 marca tego roku ogłoszono, że udziały spółki zostaną kupione przez skarb państwa za 531 milionów. Ponadto skarb państwa pozostawił spółce roszczenia wzajemne toczącej się sprawy sądowej, o której parę słów poniżej.

Jak widać, w spółce trochę się dzieje, a stanowisko prezesa było piastowane także przez znanego polityka Aleksandra Grada (lipiec 2012 – styczeń 2014). To właśnie za jego kadencji, w lutym 2013 roku PGE EJ 1 podpisało umowę z WorleyParsons na badanie środowiska, lokalizacji oraz usługi związane z uzyskaniem pozwoleń i uprawnień niezbędnych w procesie inwestycyjnym związanym z budową elektrowni jądrowej na kwotę ponad 252 milionów złotych. Pechowo WorleyParsons nieterminowo realizował umowę, co doprowadziło do jej wypowiedzenia przez PGE EJ 1 w grudniu 2014 roku. Tak przynajmniej wynika z ogólnie dostępnych sprawozdań spółki. Oczywiście spółka WorleyParsons nie zgadza się na takie stawianie sprawy.

Niby sprawa powinna się skończyć, niestety wciąż jest w toku i na koniec 2019 roku WorleyParsons wysuwa roszczenia względem polskiej spółki na poziomie przekraczającym 127 milionów złotych, natomiast PGE EJ 1 żąda zapłaty ponad 66 milionów złotych. Jak widać zabawa publicznym pieniądzem, trwa w najlepsze i nie wydaje się, by miała szybko się skończyć. Niestety PGE EJ 1 ma problem sama ze sobą, więc trudno jej zarzucać, że tak wolno idzie sprawa budowy elektrowni atomowej, no bo w końcu mają ważniejsze rzeczy na głowie. Nie można także zapominać o polityce, gdyż to politycy podejmą ostateczną decyzję. Mimo powyższych problemów sprawy idą jednak do przodu i wygląda na to, iż w niedługim czasie faktycznie zaczniemy budować atomówkę. Mówi się o wyborze lokalizacji, ale z dokumentów spółki wynika, że lokalizacja właściwie jest i będzie to Żarnowiec lub jego bliskie okolice. Zakończono już poniższe postępowania:

·     w sprawie zatwierdzenia dokumentacji geologiczno-inżynierskiej dla ustalenia warunków geologiczno-inżynierskich podłoża na potrzeby posadowienia obiektów budowlanych Elektrowni Jądrowej dla lokalizacji „Lubiatowo-Kopalino”.

·      w sprawie zatwierdzenia ustalenia warunków geologiczno-inżynierskich podłoża na potrzeby posadawiania obiektów budowlanych Elektrowni Jądrowej dla lokalizacji Żarnowiec.

·     w sprawie zatwierdzenia dodatku do projektu robót geologicznych na potrzeby projektu: Badania geofizyczne głębokiego podłoża w Regionie Lokalizacji Lubiatowo-Kopalino i Regionie Lokalizacji Żarnowiec.

·     w sprawie zatwierdzenia dokumentacji określającej warunki hydrogeologiczne w związku z zamierzonym wykonywaniem przedsięwzięcia mogącego negatywnie oddziaływać na wody podziemne w tym powodować ich zanieczyszczenie tj. Elektrowni Jądrowej – wariant lokalizacji „Lubiatowo-Kopalino”.

·      w sprawie zatwierdzenia dokumentacji określającej warunki hydrogeologiczne w związku z zamierzonym wykonywaniem przedsięwzięcia mogącego negatywnie oddziaływać na wody podziemne w tym powodować ich zanieczyszczenie tj. Elektrowni Jądrowej – wariant lokalizacji „Lubiatowo-Kopalino".

·     w sprawie wydania pozwolenia na ułożenie i utrzymywanie kabli i rurociągów na potrzeby systemu chłodzenia elektrowni jądrowej na obszarze morza terytorialnego dla lokalizacji elektrowni jądrowej „Żarnowiec".

·     w sprawie wydania pozwolenia na ułożenie i utrzymywanie kabli i rurociągów na potrzeby systemu chłodzenia elektrowni jądrowej na obszarze morza terytorialnego dla lokalizacji elektrowni jądrowej „Lubiatowo-Kopalino”.

Jak widać, pewnie w ciągu trzech, czterech lat ponownie zaczniemy budować elektrownię jądrową w okolicach Żarnowca. Pozostało jeszcze poinformowanie mieszkańców o rozpoczęciu budowy i przygotowanie się na protesty, wybranie technologii (prawdopodobnie amerykańskiej) i wykonawcy. Po jedenastu latach pracy stopień zaawansowania jest taki, jaki był mniej więcej w 1979 roku. Czy tym razem uda się nam zakończyć budowę, zanim aktualny porządek społeczno-gospodarczy ponownie nie runie? Czas pokaże.

Warto zwrócić uwagę jak sytuacja wygląda u naszego wschodniego sąsiada – Białorusi. Tam w 2006 roku rząd podjął decyzję o budowie elektrowni jądrowej, a w tym roku ma być uruchomiony pierwszy blok energetyczny. Mimo sporego sukcesu na tym polu Białoruś ma pewne problemy w tym obszarze, czyli spór z Litwą (elektrownia leży niecałe pięćdziesiąt kilometrów od Wilna). Ponadto pojawił się apel Parlamentu Europejskiego w sprawie wstrzymania przekazania do komercyjnej eksploatacji elektrowni (obawy, czy elektrownia jest bezpieczna).

Wygląda na to, iż skuteczności możemy uczyć się od naszego uboższego wschodniego sąsiada, musimy także przygotować się na podobne spory. W końcu pojawił się już raport o negatywnym oddziaływaniu naszej elektrowni na obszar Niemiec. Musimy pamiętać, że takie spory to przede wszystkim gospodarka i polityka, dlatego też warto się do nich wcześniej przygotować. Całkiem możliwe, że sprawa sądowa z WorleyParsons będzie dopiero początkiem prawnych batalii, jakie mogą czekać Polskę, gdy budowa elektrowni ruszy. W UE nie mamy dobrej prasy, ani sojuszników, a więc problemów może być dużo. Może warto zbudować elektrownię w oparciu o francuską technologię? Wtedy w sporze pomiędzy Polską a Niemcami z wiadomych względów stanowisko francuskie będzie nam przychylne. A może niech generalnym wykonawcą zostanie firma niemiecka? Propozycje słabe, ale taka jest nasza pozycja w Europie i aby ją poprawić, może warto zgiąć kark.

Przygotujmy się na boje przed unijnymi sądami i znajdźmy sojuszników. Inaczej budowa atomówki będzie musiała czekać na kolejne rozdanie.

................

Dane na temat elektrowni Żarnowiec podane za artykułem "Kalendarium budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu, czyli... jak straciliśmy swoją szansę?" Autorstwa: dr Grzegorz Jezierski