sobota, 6 czerwca 2020

Polska droga do kolejnego upadku - część V (SLD po raz drugi)

Rząd Leszka Millera (19 października 2001 do 2 maja 2004)

Pierwsze podejście do władzy tandemu SLD/PSL przypadało na dobry okres. Wzrost gospodarczy przyśpieszał, bezrobocie i inflacja spadała, a deficyt budżetu nie stanowił większego problemu. Teraz mogli jedynie pomarzyć o takim początku. Miało być trudniej i tak było.

Katastrofalny stan finansów publicznych nie pozwalał na rozdawnictwo. Ba, trzeba było oszczędzać, co nie jest domeną partii socjalistycznych. Należało podejmować niepopularne decyzje i po raz pierwszy prywatyzacja nie była przeprowadzana ideologicznie, a między innymi z czystej kalkulacji ekonomicznej. Z prywatyzacji były wpływy do budżetu, dzięki czemu nie trzeba było jeszcze bardziej zaciskać pasa. W końcu nikt nie miał ochoty na utratę wyborców.

Kolejnym problemem był Leszek Balcerowicz, który objął funkcję Prezesa NBP. SLD nie mógł liczyć na niskie stopy procentowe, co pomogłoby rozpędzić gospodarkę. Zwolennik "schładzania gospodarki" był osobą nieugiętą i nie do złamania. Stał na straży inflacji i ostrzegał przed zwiększaniem deficytu Państwa. Jakże krótka pamięć najbardziej znanego ekonomisty Polski. 

Niestety wysokie stopy procentowe skutecznie zniechęcające Polaków do kredytów hipotecznych w złotówkach, zachęcały niestety do kredytów walutowych. Tym samym znaczne różnice w kosztach kredytu napędzały udzielanie kredytów w walutach obcych. I nikomu w tych czasach nie przyszło do głowy, by zahamować tę tendencję. Brak działań w tamtym okresie, wielu Polaków odczuwa do dzisiaj.

Premierem został Leszek Miler, człowiek twardy i cyniczny, jednak na swój sposób sympatyczny. Ministrem finansów został Marek Belka, a ministrem skarbu został Wiesław Kaczmarek. Te trio miało wykolejony pociąg Polska, ponownie umieścić na torach. Czy im się udało? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć sobie samemu. 

I zaczęła się jazda. Koalicja socjalistów wprowadzała oszczędności. Niestety nie dało się zlikwidować powiatów, odwołać reformy emerytalnej, czy też reformy szkolnictwa. Tym samym podstawy były kruche, a na nich miały stać zdrowe finanse publiczne. Na pierwszym posiedzeniu Sejmu obciął wydatki na ponad osiem miliardów złotych. Cięto wszędzie i równo. 

Narażając się wyborcom, wstrzymano podwyżki dla nauczycieli, skracano urlopy macierzyńskie, zmniejszano zasiłki chorobowe oraz ulgi na przejazdy. Partia socjalistyczna odchodziła od swoich ideałów, gdyż państwo stało na progu bankructwa. Balansowano na cienkiej linie zadłużenia i jeden fałszywy krok, większe zawirowanie na świecie, mogło spowodować ponowne bankructwo naszego kraju. Na szczęście nic takiego nie następuje, niestety finanse publiczne przez cały okres rządów Millera były w opłakanym stanie. Nawet prywatyzacja majątku państwowego nie zmienia nędznego obrazu finansów publicznych. 

Sprzedano Polskie Huty Stali odpowiadające za 70% polskiej produkcji za 1,4 mld zł. Pojawiły się oskarżenia o łapówkarstwo w tej prywatyzacji, a korzyść miała wynieść 3 mln zł. Sprzedano 85% akcji spółki STOEN SA (energetyka) za 1,5 mld zł. I znowu afera korupcyjna w tle. Niestety tak to już wyglądały polskie prywatyzacje.

O dziwo rząd Leszka Millera zdecydował się na obniżkę podatku CIT (podatek od przedsiębiorstw) z 27% do 19% oraz akcyzy na alkohol. Socjalistyczny rząd obniżył niektóre podatki, dosyć niespotykana sytuacja. Co ciekawe w praktyce sprawdzono działania krzywej Laffera. Obniżka akcyzy spowodowała wzrost dochodów budżetowych. Teoria spotkała się z praktyką.

W okresie rządów SLD-UP/PSL wyłączono z reformy emerytalnej służby mundurowe, górników oraz sędziów i prokuratorów. Tym samym będąc w służbach mundurowych (policja, celnicy, strażacy itp.) ponownie mogą przechodzić na emeryturę po piętnastu latach pracy. Ten sam staż obowiązuje sędziów i prokuratorów. Ewenement na skalę światową, w Polsce uznaje się za rzecz naturalną.

Polska żwawo negocjuje warunki wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jan Truszczyński to człowiek, który z ramienia Polski prowadzi negocjacje. Jego przeszłość, jako współpracownika służb specjalnych PRL nie napawa optymizmem. Ale kto o tym wie? Unia Europejska, marzenie większości Polaków, była już na wyciągnięcie ręki. Mieliśmy stać się członkiem UE, bez względu na wszystko. Nie zwracaliśmy uwagi, iż demokracja jest tylko iluzoryczna. Nie dziwiło nas, że jak jedno referendów w Irlandii wyszło niezgodnie z zamysłem UE, to zrobi się kolejne, żeby wszystko zagrało. 

Godzimy się na ustępstwa, byle tylko wejść to "elitarnego" klubu bogatych państw. W mediach prowadzona jest narracja, że bez ustępstw nie zostaniemy przyjęci do "elitarnego" klubu. Grupa intelektualistów podpisuje tzn. "Apel Wawelski", w którym przekonuje się Polaków, iż do UE musimy wejść bez względu na cenę. Powołuje się na zasadę solidarności. W mediach prowadzona jest narracja, iż rozszerzenie UE może się odbyć bez Polski.

Polegliśmy na całej linii, jeżeli chodzi o obszar rolny. Zgodziliśmy się na dopłaty w wysokości 25%  stawki normalnej i do dnia dzisiejszego średnia dopłat dla polskich rolników (200 EUR na hektar) jest niższa od średniej UE (259 EUR na hektar). Narzucono nam limity mleczne, ograniczenia w zakresie produkcji mięsa, a to odbijało się naszych możliwościach konkurencyjnych. Stare kraje Unii zneutralizowały niebezpieczeństwo zalania ich produktami rolnymi przez polskich rolników. 

Tak bardzo chcieliśmy być w końcu "prawdziwymi Europejczykami". Po raz drugi mieliśmy się stać tak bogaci, jak reszta państw Unii Europejskiej. Pierwszy krok uczyniony 1 stycznia 1989 r. rzucił nas w otchłań bezrobocia i biedy. Teraz miało być inaczej. I tak rzeczywiście było dla wielu Polaków emigrujących z kraju. Wysokie bezrobocie, niskie płace, brak perspektyw napędzały umysły młodych Polaków. Nie chcieli żyć w biednej Polsce. 

Zresztą patriotyzm nie był w modzie. Liczyła się kasa, a ona była na zachodzie. W 2002 r. szacowano, iż około 790 tysięcy Polaków przebywa czasowo lub stale za granicą. W 2004 r. liczba ta wzrasta do miliona, a rok później wynosi już 1,45 mln zł. Rok po przystąpieniu Polski do UE, liczba emigrujących Polaków wzrosła o prawie pół miliona osób! Byli to najczęściej ludzie młodzi, wykształceni, na których wykształcenie złożyło się całe społeczeństwo. Państwo Polskie poniosło koszty, stare kraje Unii Europejskiej zbierały śmietankę. Kosztem Polaków nieznacznie odmłodzili swoje społeczeństwa, zdynamizowali je i dzięki nim szybciej budowali swoje bogactwo. 

Kolejny prezent Polaków został przyjęty przez stare kraje UE. Chociaż nie wszystkie go chciały. Wielka Brytania z momentem wejścia Polski do Unii Europejskiej, natychmiast otworzyła rynek pracy dla Polaków. Na szczęście Niemcy wprowadziły siedmioletni okres przejściowy. Dzięki Bogu. Tak bylibyśmy jeszcze starszym społeczeństwem, z jeszcze większymi problemami.

Pozostało już tylko przeprowadzić referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej, a tam leżała kłoda przypadkowo rzucona przez Konstytucję z 1997 r. By referendum było ważne, uczestniczyć w nim musiało minimum pięćdziesiąt procent Polaków. Zorganizowano dwudniowe referendum, tak by zwiększyć frekwencję. I udało się, ponad 58% Polaków wzięło w nim udział i opowiedziało się za wejściem do UE. Dobrowolnie nałożyliśmy sobie kaganiec, który z czasem miał nas coraz bardziej uwierać.

Na razie cieszyliśmy się z pieniędzy przekazywanych przez Brukselę, zapominając o olbrzymich kosztach, jakie ponieśliśmy, oraz o potrzebie stworzenia większej liczby miejsc urzędniczych w celu rozdzielania przyznanych środków z UE. W  miejscach inwestycji współfinansowanych ze środków z UE nowoczesna propaganda nakładała na nas obowiązek, umieszczania niebieskich tablic ze złotymi gwiazdami wraz z informacją ile środków dostaliśmy z UE. Pomoc miał widzieć każdy Polak, natomiast koszty związane z wypływem kapitału z Polski, wnoszeniem składek do budżetu UE, kosztem utrzymania dodatkowych urzędników, ograniczeniem produkcji rolnej, czy też w późniejszym okresie z kosztem przestawiania przemysłu na gospodarkę "zero emisyjną", nie miały być widoczne i takie też były. Niektórzy Polacy wręcz myślą, że bez UE nie zbudowalibyśmy nawet dróg. 

W dniu 1 maja 2004 r. Polska wstępuje do Unii Europejskiej pod przewodnictwem Leszka Millera. Osiągnął to, co chciał i jego rządy skończyły się. 

Niestety z wyłączeniem zwiększenia dynamiki PKB i dalszego obniżenia inflacji, pozostałe wskaźniki ekonomiczne były na złym poziomie. Zarówno bezrobocie jak i deficyt budżetowy zanotował  historyczne maksima. 

W 2002 r. a więc po pierwszym roku rządów Leszka Millera deficyt budżetu państwa wyniósł 39,4 mld zł, w 2003 r. 37 mld zł, a w 2004 r. wzrósł do poziomu 41,4 mld zł. Cztery wielkie reformy wprowadzone przez rząd Jerzego Buzka dawały o sobie znać. Jeżeli chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 2 maja 2004 r., kursy przedstawiały się następująco: USD 4,0254 (umocnienie o 2% stosunku do początku rządów); EURO 4,8122 (osłabienie o 30%), a CHF 3,0983 zł (osłabienie o 24%).

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Wzrost PKB w 2002 r. był na poziomie 2%, w 2003 r. w wysokości 3,6%, w 2004 r.  na poziomie 5,1%. Natomiast inflacja w 2004 r. wyniosła 3,5%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 19%. 

Rządy Marka Belki (od 2 maja 2004 do 31 października 2005 r.)

Rząd Leszka Milera rozpadł się z powodu coraz większych tarć między koalicjantami. Nowy rząd Marka Belki był rządem mniejszościowym i jego zadaniem było przede wszystkim naprawienie finansów publicznych oraz dotrwanie do nowych wyborów.

Ważną postacią w rządzie został Jerzy Hausner, twórca planu naprawy finansów publicznych. Plan przyjął rząd Leszka Millera, realizował zaś rząd Marka Belki. Im była bliżej realizacja planu, tym mniej z niego zostało. Ostatecznie zlikwidowano "trzynastki" dla osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie oraz wprowadzono podatek Belki (podatek od odsetek). 

Trzeba przy tym zwrócić uwagę, iż plan nie miał zbyt wielkiej szansy na realizację, w końcu mieliśmy rząd mniejszościowy bez poparcia w sejmie.

Co gorsza dla tego rządu, od 2002 r. toczyła się tak zwana Afera Rywina. Sformułowanie "lub czasopisma" stało się sławne na całą Polskę i było symbolem korupcji. Powstał pierwszy serial polityczny w Polsce pod nazwą "Komisja śledcza w sprawie Afery Rywina" Głównym bohaterem był elokwentny i inteligentny poseł Jan Maria Rokita. Chłop wybił się na ten aferze i był niemal pewnym przyszłym premierem niedoszłej koalicji PO PiS. Premier z Krakowa już witał się z gąską, już był u bram raju, a jednak nie wyszło. 

O co chodzi z tą słynną aferą? W skrócie wprowadzano ustawę zabraniającą mieć jednocześnie gazetę i stację telewizyjną. A w tym czasie właściciel Gazety Wyborczej miał zamiar kupić stację Polsat lub TVP2 w przypadku jego prywatyzacji. A o co chodziło z usuniętym zapisem "lub czasopisma"? Wykreślenie zapisu pozwalało konkurentom Agory (właściciel GW) kupno telewizji. A co proponował Lew Rywin za łapówkę? Zaoferował zmianę tekstu ustawy umożliwiającej Agorze zakup telewizji. 

I tak oto jedna z mniejszych afer ostatnich lat, zmiotła ze sceny politycznej SLD partię, która wydawała się nie do zatopienia. A co z gospodarką?

W 2005 r. deficyt budżetu państwa wyniósł 28,4 mld zł, a więc znacząco spadł.  Jeżeli chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 31 października 2005 r., kursy przedstawiały się następująco: USD 3,3067; EURO 3,9893, a CHF 2,5813 zł. Średnio polska złotówka umocniła się o 17% w stosunku do powyższych walut.

A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki ekonomiczne? Wzrost PKB w 2005 r. był na poziomie 3,5%, natomiast inflacja w 2005 r. wyniosła 2,1%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 17,6%.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz