Rząd Leszka
Millera (19 października 2001 do
2 maja 2004)
Pierwsze podejście do władzy tandemu SLD/PSL
przypadało na dobry okres. Wzrost gospodarczy przyśpieszał, bezrobocie i
inflacja spadała, a deficyt budżetu nie stanowił większego problemu. Teraz
mogli jedynie pomarzyć o takim początku. Miało być trudniej i tak było.
Katastrofalny stan finansów publicznych nie
pozwalał na rozdawnictwo. Ba, trzeba było oszczędzać, co nie jest domeną partii
socjalistycznych. Należało podejmować niepopularne decyzje i po raz pierwszy
prywatyzacja nie była przeprowadzana ideologicznie, a między innymi z czystej
kalkulacji ekonomicznej. Z prywatyzacji były wpływy do budżetu, dzięki czemu
nie trzeba było jeszcze bardziej zaciskać pasa. W końcu nikt nie miał ochoty na
utratę wyborców.
Kolejnym problemem był Leszek Balcerowicz,
który objął funkcję Prezesa NBP. SLD nie mógł liczyć na niskie stopy
procentowe, co pomogłoby rozpędzić gospodarkę. Zwolennik "schładzania
gospodarki" był osobą nieugiętą i nie do złamania. Stał na straży inflacji
i ostrzegał przed zwiększaniem deficytu Państwa. Jakże krótka pamięć najbardziej
znanego ekonomisty Polski.
Niestety wysokie stopy procentowe skutecznie
zniechęcające Polaków do kredytów hipotecznych w złotówkach, zachęcały niestety
do kredytów walutowych. Tym samym znaczne różnice w kosztach kredytu napędzały
udzielanie kredytów w walutach obcych. I nikomu w tych czasach nie przyszło do
głowy, by zahamować tę tendencję. Brak działań w tamtym okresie, wielu Polaków
odczuwa do dzisiaj.
Premierem został Leszek Miler, człowiek
twardy i cyniczny, jednak na swój sposób sympatyczny. Ministrem finansów został
Marek Belka, a ministrem skarbu został Wiesław Kaczmarek. Te trio miało
wykolejony pociąg Polska, ponownie umieścić na torach. Czy im się udało? Na to
pytanie trzeba odpowiedzieć sobie samemu.
I zaczęła się jazda. Koalicja socjalistów
wprowadzała oszczędności. Niestety nie dało się zlikwidować powiatów, odwołać
reformy emerytalnej, czy też reformy szkolnictwa. Tym samym podstawy były
kruche, a na nich miały stać zdrowe finanse publiczne. Na pierwszym posiedzeniu
Sejmu obciął wydatki na ponad osiem miliardów złotych. Cięto wszędzie i równo.
Narażając się wyborcom, wstrzymano podwyżki
dla nauczycieli, skracano urlopy macierzyńskie, zmniejszano zasiłki
chorobowe oraz ulgi na przejazdy. Partia socjalistyczna odchodziła od swoich ideałów,
gdyż państwo stało na progu bankructwa. Balansowano na cienkiej linie
zadłużenia i jeden fałszywy krok, większe zawirowanie na świecie, mogło
spowodować ponowne bankructwo naszego kraju. Na szczęście nic takiego nie
następuje, niestety finanse publiczne przez cały okres rządów Millera były w
opłakanym stanie. Nawet prywatyzacja majątku państwowego nie zmienia nędznego
obrazu finansów publicznych.
Sprzedano Polskie
Huty Stali odpowiadające za 70% polskiej produkcji za 1,4 mld zł. Pojawiły się
oskarżenia o łapówkarstwo w tej prywatyzacji, a korzyść miała wynieść 3 mln zł.
Sprzedano 85% akcji spółki STOEN SA (energetyka) za 1,5 mld zł. I znowu afera
korupcyjna w tle. Niestety tak to już wyglądały polskie prywatyzacje.
O dziwo rząd Leszka Millera zdecydował się na
obniżkę podatku CIT (podatek od przedsiębiorstw) z 27% do 19% oraz akcyzy na
alkohol. Socjalistyczny rząd obniżył niektóre podatki, dosyć niespotykana
sytuacja. Co ciekawe w praktyce sprawdzono działania krzywej Laffera.
Obniżka akcyzy spowodowała wzrost dochodów budżetowych. Teoria spotkała się z
praktyką.
W okresie rządów SLD-UP/PSL wyłączono z
reformy emerytalnej służby mundurowe, górników oraz sędziów i prokuratorów. Tym
samym będąc w służbach mundurowych (policja, celnicy, strażacy itp.) ponownie
mogą przechodzić na emeryturę po piętnastu latach pracy. Ten sam staż obowiązuje
sędziów i prokuratorów. Ewenement na skalę światową, w Polsce uznaje się za
rzecz naturalną.
Polska żwawo
negocjuje warunki wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jan Truszczyński to
człowiek, który z ramienia Polski prowadzi negocjacje. Jego przeszłość, jako
współpracownika służb specjalnych PRL nie napawa optymizmem. Ale kto o tym wie?
Unia Europejska, marzenie większości Polaków, była już na wyciągnięcie ręki.
Mieliśmy stać się członkiem UE, bez względu na wszystko. Nie zwracaliśmy uwagi,
iż demokracja jest tylko iluzoryczna. Nie dziwiło nas, że jak jedno referendów
w Irlandii wyszło niezgodnie z zamysłem UE, to zrobi się kolejne, żeby wszystko
zagrało.
Godzimy się na
ustępstwa, byle tylko wejść to "elitarnego" klubu bogatych państw. W
mediach prowadzona jest narracja, że bez ustępstw nie zostaniemy przyjęci do
"elitarnego" klubu. Grupa intelektualistów podpisuje tzn. "Apel
Wawelski", w którym przekonuje się Polaków, iż do UE musimy wejść bez
względu na cenę. Powołuje się na zasadę solidarności. W mediach prowadzona jest
narracja, iż rozszerzenie UE może się odbyć bez Polski.
Polegliśmy na całej
linii, jeżeli chodzi o obszar rolny. Zgodziliśmy się na dopłaty w wysokości
25% stawki normalnej i do dnia
dzisiejszego średnia dopłat dla polskich rolników (200 EUR na hektar) jest
niższa od średniej UE (259 EUR na hektar). Narzucono nam limity mleczne,
ograniczenia w zakresie produkcji mięsa, a to odbijało się naszych
możliwościach konkurencyjnych. Stare kraje Unii zneutralizowały niebezpieczeństwo
zalania ich produktami rolnymi przez polskich rolników.
Tak bardzo
chcieliśmy być w końcu "prawdziwymi Europejczykami". Po raz drugi
mieliśmy się stać tak bogaci, jak reszta państw Unii Europejskiej. Pierwszy
krok uczyniony 1 stycznia 1989 r. rzucił nas w otchłań bezrobocia i biedy.
Teraz miało być inaczej. I tak rzeczywiście było dla wielu Polaków emigrujących
z kraju. Wysokie bezrobocie, niskie płace, brak perspektyw napędzały umysły
młodych Polaków. Nie chcieli żyć w biednej Polsce.
Zresztą patriotyzm
nie był w modzie. Liczyła się kasa, a ona była na zachodzie. W 2002 r.
szacowano, iż około 790 tysięcy Polaków przebywa czasowo lub stale za granicą.
W 2004 r. liczba ta wzrasta do miliona, a rok później wynosi już 1,45 mln zł.
Rok po przystąpieniu Polski do UE, liczba emigrujących Polaków wzrosła o prawie
pół miliona osób! Byli to najczęściej ludzie młodzi, wykształceni, na których
wykształcenie złożyło się całe społeczeństwo. Państwo Polskie poniosło koszty, stare
kraje Unii Europejskiej zbierały śmietankę. Kosztem Polaków nieznacznie
odmłodzili swoje społeczeństwa, zdynamizowali je i dzięki nim szybciej budowali
swoje bogactwo.
Kolejny prezent
Polaków został przyjęty przez stare kraje UE. Chociaż nie wszystkie go chciały.
Wielka Brytania z momentem wejścia Polski do Unii Europejskiej, natychmiast
otworzyła rynek pracy dla Polaków. Na szczęście Niemcy wprowadziły siedmioletni
okres przejściowy. Dzięki Bogu. Tak bylibyśmy jeszcze starszym społeczeństwem,
z jeszcze większymi problemami.
Pozostało już tylko przeprowadzić referendum
w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej, a tam leżała kłoda przypadkowo
rzucona przez Konstytucję z 1997 r. By referendum było ważne, uczestniczyć w
nim musiało minimum pięćdziesiąt procent Polaków. Zorganizowano dwudniowe
referendum, tak by zwiększyć frekwencję. I udało się, ponad 58% Polaków wzięło
w nim udział i opowiedziało się za wejściem do UE. Dobrowolnie nałożyliśmy
sobie kaganiec, który z czasem miał nas coraz bardziej uwierać.
Na razie cieszyliśmy się z pieniędzy
przekazywanych przez Brukselę, zapominając o olbrzymich kosztach, jakie
ponieśliśmy, oraz o potrzebie stworzenia większej liczby miejsc urzędniczych w
celu rozdzielania przyznanych środków z UE. W
miejscach inwestycji współfinansowanych ze środków z UE nowoczesna
propaganda nakładała na nas obowiązek, umieszczania niebieskich tablic ze
złotymi gwiazdami wraz z informacją ile środków dostaliśmy z UE. Pomoc miał
widzieć każdy Polak, natomiast koszty związane z wypływem kapitału z Polski,
wnoszeniem składek do budżetu UE, kosztem utrzymania dodatkowych urzędników,
ograniczeniem produkcji rolnej, czy też w późniejszym okresie z kosztem
przestawiania przemysłu na gospodarkę "zero emisyjną", nie miały być
widoczne i takie też były. Niektórzy Polacy wręcz myślą, że bez UE nie
zbudowalibyśmy nawet dróg.
W dniu 1 maja 2004 r. Polska wstępuje do Unii
Europejskiej pod przewodnictwem Leszka Millera. Osiągnął to, co chciał i jego
rządy skończyły się.
Niestety z wyłączeniem zwiększenia dynamiki
PKB i dalszego obniżenia inflacji, pozostałe wskaźniki ekonomiczne były na złym
poziomie. Zarówno bezrobocie jak i deficyt budżetowy zanotował historyczne maksima.
W 2002 r. a więc po pierwszym roku rządów
Leszka Millera deficyt budżetu państwa wyniósł 39,4 mld zł, w 2003 r. 37 mld
zł, a w 2004 r. wzrósł do poziomu 41,4 mld zł. Cztery wielkie reformy
wprowadzone przez rząd Jerzego Buzka dawały o sobie znać. Jeżeli chodzi o kursy
walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 2 maja 2004 r., kursy przedstawiały się następująco: USD
4,0254 (umocnienie o 2% stosunku do początku rządów); EURO 4,8122 (osłabienie o
30%), a CHF 3,0983 zł (osłabienie o 24%).
A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki
ekonomiczne? Wzrost PKB w 2002 r. był na poziomie 2%, w 2003 r. w wysokości 3,6%,
w 2004 r. na poziomie 5,1%. Natomiast inflacja
w 2004 r. wyniosła 3,5%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 19%.
Rządy Marka Belki (od 2 maja 2004 do
31 października 2005 r.)
Rząd Leszka Milera rozpadł się z powodu coraz
większych tarć między koalicjantami. Nowy rząd Marka Belki był rządem
mniejszościowym i jego zadaniem było przede wszystkim naprawienie finansów
publicznych oraz dotrwanie do nowych wyborów.
Ważną postacią w rządzie został Jerzy
Hausner, twórca planu naprawy finansów publicznych. Plan przyjął rząd Leszka
Millera, realizował zaś rząd Marka Belki. Im była bliżej realizacja planu, tym
mniej z niego zostało. Ostatecznie zlikwidowano "trzynastki" dla osób
zajmujących kierownicze stanowiska w państwie oraz wprowadzono podatek Belki
(podatek od odsetek).
Trzeba przy tym zwrócić uwagę, iż plan nie miał
zbyt wielkiej szansy na realizację, w końcu mieliśmy rząd mniejszościowy bez
poparcia w sejmie.
Co gorsza dla tego rządu, od 2002 r. toczyła
się tak zwana Afera Rywina. Sformułowanie "lub czasopisma" stało się sławne
na całą Polskę i było symbolem korupcji. Powstał pierwszy serial polityczny w
Polsce pod nazwą "Komisja śledcza w sprawie Afery Rywina" Głównym
bohaterem był elokwentny i inteligentny poseł Jan Maria Rokita. Chłop wybił się
na ten aferze i był niemal pewnym przyszłym premierem niedoszłej koalicji PO PiS.
Premier z Krakowa już witał się z gąską, już był u bram raju, a jednak nie
wyszło.
O co chodzi z tą słynną aferą? W skrócie
wprowadzano ustawę zabraniającą mieć jednocześnie gazetę i stację telewizyjną.
A w tym czasie właściciel Gazety Wyborczej miał zamiar kupić stację Polsat lub
TVP2 w przypadku jego prywatyzacji. A o co chodziło z usuniętym zapisem
"lub czasopisma"? Wykreślenie zapisu pozwalało konkurentom Agory
(właściciel GW) kupno telewizji. A co proponował Lew Rywin za łapówkę?
Zaoferował zmianę tekstu ustawy umożliwiającej Agorze zakup telewizji.
I tak oto jedna z mniejszych afer ostatnich
lat, zmiotła ze sceny politycznej SLD partię, która wydawała się nie do
zatopienia. A co z gospodarką?
W 2005 r. deficyt budżetu państwa wyniósł
28,4 mld zł, a więc znacząco spadł. Jeżeli
chodzi o kursy walut w ostatnim dniu rządów, to jest w dniu 31 października
2005 r., kursy przedstawiały się
następująco: USD 3,3067; EURO 3,9893, a CHF 2,5813 zł. Średnio polska złotówka
umocniła się o 17% w stosunku do powyższych walut.
A jaki to miało wpływ na inne wskaźniki
ekonomiczne? Wzrost PKB w 2005 r. był na poziomie 3,5%, natomiast inflacja w
2005 r. wyniosła 2,1%, a bezrobocie wzrosło do poziomu 17,6%.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz